Poszukaj w Google...

niedziela, 30 sierpnia 2009

Jednak przeniosą mi numer

Jak wytrwali czytelnicy pamiętają - czekam ciągle na przeniesienie numeru do Ery. Z Orange - dla ścisłości. Rys historyczny:
- umowa podpisana 3.06.2009 na transfer numeru i świadczenie usług.
- w dniu 18.06 kończył sie okres rozliczeniowy w Orange, więc Era wyposażona w pełnomocnictwa ode mnie - miała 15 na wypowiedzenie w moim imieniu umowy. Potem 30 dni okresu rozliczniowego i z dniem 19.07 - numer powinien być w Erze.
- w dniu 20.07 nadal nie był, pobudzona Era zaczęła szukac przyczyny problemu
- kilka dni później, dla ułatwienia poszukiwań - uruchomiłem UKE. Zapewne ożywczo podziałało na obu opów, bo:
- 22.08 wpadłem do salonu Ery z pytaniem o sukcesy w przenoszeniu numeru. Okazało się iż w systemie odnotowano, że już 18.09 Orange uwolni numer i 19.09 obudzi się on w Erze. Zaiste - po 3 miesiącach z hakiem - to wykurwisty sukces.

Teraz czekam na realizację obietnicy. Dla równowagi zażądałem od Ery zwrotu 2x85zł, które to zapłaciłem w Orange za abonament. Bo godziłem się na opłacanie go do 18.07 i ani dnia dłużej. Dzięki czyjejś indolencji - musiałem 2 miesiące extra płacić. Więc ktoś musi mi to oddać. Jak nie Era, bo stwierdzi że to z winy Orange, to Orange dostanie reklamację. Jak nie pomoże - znowu do gry wejdzie UKE i dorzucę UOKiK. Na koniec pójdę do sądu. Dla zasady. Klienta nie wolno dymać. Klienta trzeba szanować, nawet jak od Ciebie odchodzi. Bo skąd wiesz czy kiedyś nie wróci? Orange spotka kara większa niż się spodziewa, bo przeniosę do innego operatora wszystkie telefony i karty do transmisji danych klientów, których obsługuję. Erę jeśli kłamie - spotka to samo. Zarobi na tym Play lub Plus. Jeszcze nie podpadli...

sobota, 29 sierpnia 2009

Dziatwa rośnie...

...i rodziców wykańcza. Cisną się na usta słowa ze wszech miar niecenzuralne. Chodzi mi na szczęście nie o mą nastoletnią córkę bezpośrednio, a o koszty związane z rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Dziecko posłać trzeba do gimnazjum, wyposażając w komplet nowiutkich podręczników - bo znowu MEN wpadł na pomysł zmiany programu, naiwnie wierząc że dzieciaczki uczyć się będą chętnie i wszystkiego. Żaden stary podręcznik nie ma już zastosowania, swoją drogą jak to się ma do ekologii?

Inne pomysły MEN to obowiązkowy drugi język obcy. Zamiast nauczyć porządnie jednego, poćwiczmy na żywym organizmie naukę dwóch. Otóż nie każdy człowiek ma uzdolnienia lingwistyczne. Zapewne za kilka lat określi się eksperyment jako nieudany i wróci do nauczania jednego języka. Kolejny pomysł to obowiązkowe zajęcia typu chór, techniki plastyczne itp. Kiedyś nazywało się to kółkiem zainteresowań i było dobrowolne. Teraz jest obowiązkowe. Świetny pomysł. Naprawdę nie ma nic fajniejszego jak obowiązkowe uczestniczenie w czyms co było dla chętnych. Ale co się gnoje mają szwendać i nudzić. Niech siedzą w szkole i zakuwają.



Właśnie przydźwigałem stosik podręczników do domu. Waży to ładnych parę kilo, a nie są to wszystkie knigi niezbędne do nasączania dziecka wiedzą. Oczywiście branża wydawnicza zaciera ręce - żywa gotówka leci, interes się kręci. Kniga do j. polskiego - kawał cegły. Podręcznik do plastyki - nie mniejszy. Za to jest w nim na 147 stronie fotka notebooka - jakby ktoś nie wiedział jak toto wygląda. A czemu notebook nie może zastąpić tych cegieł które biedny uczeń taszczyć musi? Problem dźwigania książek jest w Polsce nie rozwiązany od lat. Nie widać też żeby w końcu ktoś się porządnie i systemowo wziął za tą sprawę. Rzesze urzędników w MEN nie robią nic. Zajmują się przekładaniem papierków i wymyślaniem nowych programów. Które potem są drukowane, rozprowadzane i sprzedawane. A rodzic płacze i płaci.

Wcale nie chodzi mi o to że mnie nie stać na podręczniki. Jakby nie było - poszedłbym do MOPS po zapomogę. Wkurza mnie to że muszę wydać niemałe pieniądze na książki i akcesoria niezbędne do nauki.
Co na to podstawowy dokument regulujący zasady w państwie, czyli Konstytucja?

Art. 18.
Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.
 
Art. 70.
Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa.
Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością.
Tymczasem mnie zmuszono do wydanie pewnej sumy na podręczniki do bezpłatnej nauki. Sumarycznie będzie z osiem stówek doliczając inne gadżety, no i komplet książek - póki co nie mam jeszcze tych do nauki języków obcych - a te zazwyczaj poniżej 50 zł nie schodzą. Do tego to zazwyczaj książka i ćwiczenia. Za sumaryczną kwotę wysłałbym córkę do pewnego gospodarstwa gdzie przez tydzień jeździłaby konno do upojenia. Spędziła tam w wakacje tydzień, a mogłaby dwa...

Dopóki notebooki nie zastąpią książek, albo MEN nie zacznie za książki płacić - rodzic nadal będzie musiał wysupłać sumkę z kieszeni i zaopatrzyć dziecko w niezbędne rzeczy. Dobrze że mam tylko jedno dziecko...

piątek, 28 sierpnia 2009

Kobieta i buty

Pewnie narażę się kobietom, ale co mi tam. Najwyżej mi któraś powie że się nie znam. Chciałem zwrócić uwagę facetów na kobiece stopy. Łatwiej będzie oczywiście żonatym, bo mają kobietę na codzień, gdzieś obok i mogą obserwować swoją hodowlę;-) Każdy kto był kiedykolwiek z kobietą na zakupach obuwniczych zapewne zauważył że samice nasze kochane najczęściej kupują coś, na co facet nawet by nie nasrał, nie mówiąc o oglądaniu, a już nie daj "buk" - kupnie.

Jakieś obleśne, błyszczące klapeczki, albo inne szpileczki. Jak szpileczki - to co najmniej 5 cm. Jak w tym biegać po żwirze? Tego nikt nie wie, a już na pewno nie kobieta. A po co biegać po żwirze w szpilkach? No cóż - zboczeńcy i gwałciciele starannie wybierają miejsce ataku i czasem trzeba drałować po żwirku;-)

Przyglądając się na codzień kobiecym stopom, w różnym obuwiu, zauważyłem pewne prawidłowości. Otóż zasadniczo każda kobieta ma zaczerwieniony tył stopy, tuż nad piętą (nie wiem jak sie to fachowo nazywa). A dlaczego? A bo paseczki od różnych bucików struganych przez chińskie rączki obcierają. Do tego dorzucam plasterki ponaklejane w okolicy dużego palca. Też otarcia od niewygodnych butów. Kobiety wydają sporą kasę na coś co jest diabelnie niefunkcjonalne i niewygodne po prostu. Kwestie estetyczne pomijam, bo większość butów jakie widzę na damskich nogach brutalnie gwałci mój zmysł smaku i poczucie elegancji.

A teraz niech każdy facet chodzący na co dzień w solidnych, dobrej klasy oddychających butach zastanowi się kiedy ostatnio nakleił jakis plaster na otarcie stopy? Nigdy? Oczywiście że nigdy. Pomijam tutaj mężczyzn chodzących w jakichś wynalazkach obuwniczych - ma byc solidny bucior. Kobiety wydają kasę na leciutkie klapeczki, albo szpileczki, albo pantofelki, które kaleczą ich skórę, nie zapewniają stabilności, sa obleśne wizualnie, nietrwałe (nawet jakby były trwałe to i tak za 3 m-ce są niemodne) i niewygodne. Twierdzą przy tym  że to świetny zakup, bo była promocja, lub przecena. Udają też że im w tym wygodnie. Ja tego nie rozumiem i nie kupuję - mi na szczudłach nie jest wygodnie i nie uwierzę że kobiecie jest. Pomijam oczywiście kwestie zdrowotne zasuwania X godzin dziennie w takim szpiczastym obuwiu. Gdyby Matka Natura chciała żeby kobiety były wyższe - to by były wyższe. Albo by im dała inaczej zbudowaną stopę... A tak - kobiety próbują oszukać i zakląć rzeczywistość, płacąc za to własną niewygodą...

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Znowu o ekologii

Dzisiaj króciutko. Pisałem niedawno o oszczędzaniu wody i prądu w ramach działań proekologicznych. Notka do znalezienia nieco niżej, a dzisiaj łażąc po stronach wykopu natrafiłem na dwa fajne linki - świetnie obrazują histeryczne działania "ekologów".

Najpierw przeczytajcie sobie to: http://chemfan.pg.gda.pl/Chemiczny_Hihot/Zakazac_DHMO.html
Ciekawe - nieprawdaż? Straszliwy związek chemiczny, zabójczy dla człowieka, a mimo to w pełni legalny.
No to popatrzmy na to: http://42.pl/u/1JU2  (można włączyć polskie napisy w okienku youtube).

Miałem naprawdę solidny ubaw z powyższych linków. Czego i Wam życzę...

piątek, 21 sierpnia 2009

Przeglądy techniczne motorowerów

No i nasze (p)osły wyprodukowały kolejną modyfikację przepisów. Rzucamy okiem do Dziennika Ustaw nr 2009/97/802 na stronę 7221 i  mamy taki kwiatek:
pkt. 7 Okresowe badanie techniczne ciagnika rolniczego, przyczepy rolniczej oraz motoroweru przeprowadza sie przed uplywem 3 lat od dnia pierwszej rejestracji, a nastepnie przed uplywem
kazdych kolejnych 2 lat od dnia przeprowadzenia badania.
Czyli motorowery mają mieć okresowe badania techniczne. No tak, żeby problem skomplikować dopisano jeszcze dwa punkty - na stronie 7224 czytamy:
 Art. 6. 
pkt.1. Terminy nastepnego badania technicznego zamieszczone w dowodach rejestracyjnych przed dniem wejscia w zycie niniejszej ustawy zachowuja swoja waznosc.


pkt. 2. Wlasciciel motoroweru dla którego od dnia pierwszej rejestracji minelo wiecej niz 3 lata obowiazany jest przedstawic go do badania technicznego w terminie roku od dnia wejscia w zycie niniejszej ustawy.
No i o co chodzi? Tego nie wie nikt bo w dowodzie rejestracyjnym mojego skutera stoi:

 
Tak, zgodnie z pkt. 1 art. 6 - wpisany do Dowodu Rejestracyjnego termin następnego badania zachowuje ważność. Jednocześnie pkt. 2 tego samego artykułu wysyła motorowery na przegląd. Dlaczego? 

Oto wyjaśnienie - problem był z ciągnikami i ich przyczepami. Bowiem ciągniki miały badanie techniczne co dwa lata a przyczepy co rok. Chcąc to ujednolicić dopisano przyczepę do punktu z ciągnikiem - to punkt 7 - zacytowałem go na początku, a przy okazji dorzucono motorower, bo stały się sprzętem masowym. Dlatego powstał punkt 1 artykułu 6 - aby nie wprowadzać zamieszania z tymi przyczepami i ciągnikami, zapominając przy okazji o tym co mają motorowery wpisane w dowód rejestracyjny.

Zanim się ktos rozpędzi w interpretacji - stare prawa jazdy miały też taki wpis - dotyczył on ważności dokumentu. Potem ustawą termin ustalono i PJ poszły do przymusowej wymiany - jak się później okazało - bezprawnie. Tyle że było już za późno...

No i jak na moje zupełnie nie prawnicze oko - to mamy niezły burdel. W najbliższym czasie przepytam kilku prawników na tę okoliczność, ciekawym czy będą mieli to samo zdanie co ja...

Reklama w radiu

Obiecałem że napiszę o pozbywaniu się reklam z różnych mediów i teraz pora na radio. Nie ma się co oszukiwać - nie da się online w prosty sposób reklamy pominąć. Ale za pomocą paru magicznych sztuczek - można słuchać nieprzerwanie tego co nam się podoba. Zwykłe małe radio, jakie stoi w każdym domu ma jedną podstawową wadę - odbiera tylko UKF ;-) A tam czycha zło pod postacią RMF, Zetki i innych stacji nadających muzyczną konfekcję - czyli dźwiękową sieczkę. Poprzeplataną jinglami "Radio Zet i już", reklamami i głupawym paplaniem prowadzących. Normalny człowiek nie jest w stanie tego słuchać. Polski eter niestety wypełniają takie badziewia, wyjątkami w miarę chlubnymi są Trójka, chiliZet (już powoli zaczyna przypominać starsze rodzeństwo), RMF Classic. Nie każdemu jednak ten rodzaj muzyki pasować musi. Tymczasem internet pełen jest stacji nadających muzykę do wyboru i koloru, bez zbędnego gadania i reklam.
Osoby pracujące przy komputerze mogą bez problemu słuchać stacji z internetu, o ile mają głośniki - o co w firmie nie zawsze łatwo;-) Najprostszym rozwiązaniem jest słuchanie wprost ze strony internetowej - większość stacji ma specjalny dynks na swoim sajcie. Dla kogoś kto lubi zmieniać stacje często - lepszy będzie program z bazą stacji i odtwarzaczem strumienia audio. Potrafi to Winamp, iTunes i jeszcze dziesiąt innych programów do znalezienia w google w 3 minuty. Tyle że admin sieci firmowej może nie zgodzić się na ich instalację. Może też nie zgodzić się na słuchanie radia internetowego (pożeranie łącza), ale to już Twój problem jak go przekonać.

Ja zaproponuję rozwiązania przy założeniu że masz kawałek wolnego łącza i nie chcesz słuchać muzyki przez kompa. Bo wkońcu to jest radio, a że internetowe... Niewiele osób wie o tym że na rynku dostępne są urządzenia potrafiące odtwarzać stacje internetowe bez komputera. Oczywiście w Polsce nie są łatwo dostępne w każdym sklepie nie dla ułomnych umysłowo. Tam znajdziecie tylko zestawy Philipsa w chorej cenie. Tak, Philips montuje kawałek chipa, z kawałkiem kodu i winszuje sobie za taką funkcjonalność niemałe pieniądze (z pół roku temu ponad 2 tys.zł).

Kupiłem pół roku temu pudełeczko o nazwie Revo iBlik WiFi. Wygląda toto jak radiobudzik. I radiobudzikiem przy okazji jest (ma nawet ze 3 alarmy;-), aczkolwiek do budzenia od lat używam komórki, więc tej funkcjonalności nie testowałem.



Zgrabne pudełko potrafi bowiem oprócz budzenia - podłączyć się za pomocą WiFi (lub kabelka) do internetu i odtwarzać jakies skromne 12 tysięcy stacji radiowych. Przy takim wyborze dla porządku tylko wspomnę że UKF też ma;-) Oprócz tego potrafi odtwarzać muzykę z udziałów w sieci lokalnej. Wskazujemy gdzie w domu i na jakim kompie mamy muzę, a dalej już sobie iBlik poradzi. Port dla iPoda i iPhone (sprawdzone, iPhone z tym działa), port dla dowolnego innego źródła dźwięku (jack 3,5mm), wyjście RCA i słuchawkowe.
Konfigurację stacji radiowych przeprowadza się na stronie internetowej - tam można wybrać stacje, dodać do ulubionych i łatwo później włączyć w iBlik'u. Prostsze to niż wyklikiwać to na jego klawiaturze;-)
Wady są, a jakże. Po pierwsze uzależnia od radia bez reklam, po drugie ma tylko jeden głośnik (jak klasyczny radiobudzik), ale bez problemu można go podłączyć do wieży (sygnał jest oczywiście w stereo), lub wypasionych głośników komputerowych. U  mnie działa to w sypialni, z komputerowymi głośnikami z subwooferem i służy do podawania przez 24h muzyki spokojnej i wspomagającej sen. Kolejną wadą jest niezbyt wygodny pilot i cena. Niższa niż za Philipsa, ale i tak 600zł z kawałkiem trzeba wydać. Jednak iBlik nie jest jedyny, firma Revo ma jeszcze kilka modeli w różnych cenach - polecam wizytę na stronie polskiego (tak to nie pomyłka) dystrybutora www.mojerevo.pl  Jest tam m.in. wersja bez głośnika, dedykowana do zestawów wieżowych, wersja pyło i kroploszczelna, z własnym akumulatorem - na budowy i pod prysznic;-)

UPDATE - polski dystrybutor się zwinął - trzeba znowu ściągać zabawki z innego kraju - namiar na producenta revo - http://revo.co.uk/ 

No dobra, było drogo, teraz coś budżetowego. Dla posiadaczy komóreczki ze stajni Nokii, a konkretnie E51, E71 i inne symbianowe, na które jest aplikacja pt. Radio Internetowe. Konfigurujemy punkt dostępu do WiFi, podpinamy do Nokii głośniki i już. Pozostaje wybrać stację radiową i słuchać. Nawet jeśli w firmie jest wredny admin - trochę czasu mu zajmie zanim znajdzie sprawcę słuchania radia netowego;-) Jeżeli jednak nie mamy Nokii z radiem internetowym - nic straconego.

W domu zawsze można sobie nagrać stację internetową, wypalić na płycie i słuchać w pracy. To jest legalne, dopóki muzykę macie na płytce CD. Macie prawo nagrać muzykę z internetu. Jest ona bowiem transmitowana strumieniowo, czyli rozpowszechniana, jak w zwykłym radiu, gdzie można nagrać np. na kasetę (pamiętacie kasety? ;-). I tutaj mógłbym wywód zakończyć, ale spotkałem się z oskarżeniem że nie podaję przepisów for dummies. No to będzie taki teraz. Potrzebny jest program do nagrywania strumienia. Oczywiście fraza do google to np. recording stream, ale niech tam - tu jest program za darmochę http://streamripper.sourceforge.net/ Pobieramy tylko Streamripper, w wersji stabilnej i do tego np. SimpleRipper - czyli nakładkę graficzną. Jeżeli ktoś używa Winampa - to sam Streamripper ma wtyczkę do niego.
Teraz instalujemy Streamripper i wyciągamy z paczki GUI - czyli SimpleRipper. Uruchamiamy to drugie i z pierwszego menu wybieramy rodzaj muzyki, z drugiego katalog w którym będziemy szukać i klikamy na Find. Po chwili w przeglądarce pojawi sie lista. Odszukujemy link do strumienia i kopiujemy go do schowka. Potem klikamy w Clipboard Paste, podajemy ścieżkę do zapisu i klikamy w guzik Let's Go! (Nie znoszę pisać instrukcji dla ułomnych;-)

Program zapisuje nam śliczne pliczki (każdy utwór osobno, z podaniem nazwy wykonawcy i tytułem). Możemy nagrywać jednocześnie kilka stacj iradiowych, o ile tylko łącze nam wydoli;-) Po zakończeniu operacji nagrywania - wypalamy materiał na CD. Takiej płytki można użyć w samochodzie, pracy, czy na rybach;-) Pliki nagrane można też wrzucić na kartę w telefonie, albo innym iPodzie. Słuchać gdziekolwiek jesteśmy. Ja tak właśnie robię. Tyle że jako informatyk kocham gadżety - więc w samochodzie mam radio Sony z Bluetooth które obsługuje stream po tym łączu w standardzie A2DP. Przykład dla jasności - moja Nokia E51 może odbierać radio internetowe po WiFi, lub sieci operatora i wysyłać po Bluetooth do radia w samochodzie, celem słuchania na głośnikach;-) Do tego z poziomu telefonu mogę sterować radiem i na odwrót. O funkcjonalności zestawu głośnomówiącego do komórki to nawet nie warto wspominać;-)

Podsumowując dzisiejsze zajęcia - nie da się usunąć reklam z radia online, ale za pomocą lekkiej zmiany przyzwyczajeń - można się delektować radiem bez reklam. Tak, wymaga to nakładów sił, czasem i środków pieniężnych. Jak ktoś chce za darmo - to ma w eterze z reklamami;-)

czwartek, 20 sierpnia 2009

Android i dostęp do karty SD

Trochę niedopracowany jest dostęp do karty SD w Androidzie. Albo trzeba ją wyjąć i odczytać przez czytnik, albo podłączyć kabelek usb i jeszcze potwierdzić że chcemy korzystać z karty za pomocą komputera. A kiedy skończymy - odłączyć kabelek, albo włożyć kartę na miejsce. Czasem jednak zachodzi potrzeba szybkiego zgrania np. zdjęcia zrobionego przed chwilą, a kabelka pod ręką nie ma. Owszem można fotkę mailem wysłać, ale akurat chcemy się z kimś podzielić piosenką lub ebookiem. I tutaj z pomocą przychodzi aplikacja która nie ma nawet menu Settings;-) Nazywa się OM SDCard Wifi Access i jest do pobrania w Markecie.

A dla leniwców bezpośredni kod:


Aplikacja potrafi udostępnić kartę SD po WiFi i GSM. Po jej uruchomieniu program wyświetla komunikacik:

To access your Card
Please connect to:
http://adresIP:8180
with your Browser on your PC/Mac

I to wszystko - karta dostępna jest w przeglądarce i można przejrzeć zdjęcia, zapisać na dysku itp. Dostęp tylko w trybie do odczytu, ale często w zupełności to wystarcza. Polecam program jako wyposażenie obowiązkowe;-)

środa, 19 sierpnia 2009

Windows Seven i XP

Ostatnio pisałem jaki problem ma Microsoft z zabiciem XP. Niewielu chciało Vistę, niewielu będzie chciało Seven. Co prawda XP w dzisiejszych czasach nie za bardzo obsługuje wieksze ilości RAM, ale w czasach kiedy powstawał - 4GB RAM to była abstrakcja;-) XP nadal ma się świetnie na większości maszyn i M$ ma duży problem z zarabianiem na OS.  Co więc M$ robi w tym celu aby zachęcić userów do migracji na zbliżający się Seven? 

Otóż ogłasza że Seven nie będzie dostępny jako upgrade. Tak, to nie pomyłka. Nie da się zrobić upgrade z XP do Seven. Dla usera domowego to Pan Pikuś - się zgra dane i potem powtyka na miejsce. Ale jak admin ma 300 maszyn pod sobą to raczej podniecony nie będzie. Jest to nic innego jak klasyczny strzał w stopę M$. Ktoś za to powinien beknąć i to zdrowo. Niech mi to ktoś wytłumaczy bo ja nie łapę - najwieksza firma softwareowa na świecie wypuszcza system operacyjny, bedący następcą jej produktu i nie ma dostępnego upgrade. Przecież to idiotyzm i wyraźny sygnał - nie kupujcie gówna jakie właśnie wyprodukowalismy. 

Zainstalowałem Seven w środowisku testowym. Jak tylko się ukaże final version - zamówię sztukę jedną i zbadam przydatność. Jeśli nie wniesie to niczego konkretnie nowego - starych maszyn migrował nie będę. Z tego co słychać Seven ma życzyć sobie 128MB RAM na karcie graficznej. PO CO? Po co OS jest potrzebne tyle RAM na grafice? Pamiętam jak kilkanaście lat temu wchodził na rynek Unreal - wymagał paru mega na grafice i chyba 256MB RAM. I śmigał. Właściwie to nawet do dzisiaj wygląda przyzwoicie - to po co systemowi operacyjnemu tyle pamięci na karcie grafiki? Do czego? Bo chyba nie do wyświetlenia zawartości katalogu? 

Poczekać pozostaje jescze chwilkę - premiera już wkrótce, a potem sie zobaczy...

Usuwanie reklamy internetowej

Na dzisiejszych zajęciach zajmiemy się reklamą internetową;-) Podzielić ją można na dwie grupy - reklamy emailowe (czyli klasyczny spam) i przeglądarkowe, czyli każde badziewie jakie wyświetla się na stronie. W przypadku spamu sprawa jest dość prosta - potrzebujemy konta z dobrym filtrem antyspamowym. Tutaj doskonały jest google mail czyli gmail.com - zakładamy tamże konto i używamy. Jeżeli ktoś ma jednak swój adres z którego korzysta od lat - można go podpiąć do konta gmail i nadal używać własnego adresu - całość do zrobienia jest w kilkanaście minut klikając w konfiguracji gmaila. Gazeta Wyborcza swego czasu przeszła na poczte gmail i oferuje tą samą funkcjonalność, ale niestety namiętnie sama wysyła reklamy. Oczywiście odpowiednia reguła po stronie serwera pozwala od razu je kasować bez czytania;-)

Inna metodą walki ze spamem jest użycie odpowiedniego klienta pocztowego. Osobiście polecam  The Bat - wyposażony w odpowiednią wtyczkę antyspamową załatwia problem spamów. Jednak nie rozwiązuje problemu ich pobierania przez nasz komputer, co szczególnie ważne jeśli mamy niezbyt szybkie łącze, lub płacimy za przetransferowane dane. Spam bowiem jest odbierany z serwera i dopiero w kliencie pocztowym kasowany. Dlatego metoda pierwsza jest zdecydowanie lepsza. Można też zastosować połączenie obu sposobów. I to właściwie wszystko co można o spamie i walce z nim powiedzieć. Za jego rozpoznawanie odpowiadają specjalne algorytmy i naszą rolą jest właśnie zaprzężenie ich do pracy, a nie samodzielne ich pisanie;-) 

Co z reklamą w przeglądarce? Mamy dwa główne sposoby. Albo serwer będący routerem załatwi większość reklam, albo jeśli nie mamy takiego serwera - to nasza przeglądarka. Zaczniemy od serwera. W przypadku linuxa, bądź BSD - sprawa prosta. Instalujemy zespół apache+squid+bannerfilter. Konfigurujemy squida jako transparentny proxy. Konfigurujemy bannerfilter do współpracy ze squidem. Jak to działa? 

Komp żąda strony, ale jego żądanie przechodzi przez nasz serwer z transparentnym squidem. Jeżeli pobrane ma być coś czego nazwa jest zabroniona - squid podmienia ten element na obrazek z napisem Blocked - który serwuje lokalny apache. Ot i cała tajemnica. Sercem tego mechanizmu jest plik banners.data i banners.local.data

Oto fragment pliku z zakazami:

.ads.
.adv.
.adnet.

Te trzy specyficzne słówka ubijają większość reklam - które zazwyczaj są z takich subdomen wywoływane.

banner

To słowo morduje większość bannerów - które wyciągane są z katalogu o nazwie banner;-)

nasza-klasa
rapidshare

Tutaj mamy wyłączenie konkretnych stron - zamiast nich pojawi się ładne BLOCKED - na cały ekran przeglądarki. Można też podać adres w pełnej postaci czyli np. www.nasza-klasa.pl 

Perfidia działania bannerfiltera polega na tym, że jeżeli zabronimy oglądania stron pornograficznych i pracowicie wpiszemy słowa seks, sex, dupa, cipa, dupczenie, ruchanie itd... do pliku banners.data to nie da się nie tylko zobaczyć stron które mają takie słowa w adresie, ale również nie da się ich szukać w wyszukiwarkach. Bowiem słowo wyszukiwane, trafia jako parametr do adresu strony z wynikami. A ta zostanie zablokowana bo adres zawiera zabronione słowo:-) 

Tworząc własny plik, powoli dopracowujemy to co chcemy blokować. Plik dostarczony wraz z bannerfilterem nie jest dostosowany do polskich potrzeb, ale uniwersalne reklamy załatwia. Sieć w której pracuje kilkadziesiąt komputerów z niezbyt szybkim łączem do internetu - odetchnie po zastosowaniu bannerfiltera. A i admin będzie miał spokój - jednym narzędziem tnie reklamy i zabronione strony. 

W przypadku kiedy router pracuje pod Windows i daje łącze reszcie maszyn - podobny efekt można uzyskać poprzez ręczną edycję pliku hosts. Zresztą to samo może zrobić użytkownik domowy, nie posiadający serwera, na swojej lokalnej maszynie. Plik hosts znajduje się tutaj:

C:\WINDOWS\system32\drivers\etc

Aby go ujrzeć trzeba wykonać dwuklik i z listy wybrać Notatnik jako narzędzie do jego otwarcia. Plik hosts nie ma bowiem rozszerzenia nazwy i Windows nie wie co ma z nim zrobić;-) Zawartość pliku hosts:

127.0.0.1 localhost

Jest tylko jeden wpis i informuje on system o tzw. pętli lokalnej. Ten wpis musi pozostać, ale niżej możemy dokonać własnych. Plik hosts jest najprostszym serwerm DNS i co ważne - przy żądaniu strony Windows najpierw w nim sprawdza czy ma adres IP, a jeśli nie - dopiero odwołuje się do zewnętrznego DNS. Skutkiem tego możemy zrobić tak:

127.0.0.1 localhost
127.0.0.1 kuaiche.com
127.0.0.1 nasza-klasa.pl
127.0.0.1 ads.gazeta.pl

Wadą jest brak możliwości użycia tylko części nazw, jak w bannerfilerze. Musi być podany dokładnie cały adres. W powyższych przykładach zablokowana jest cała NK i reklamy z GW. Plik hosts można dowolnie edytować, można też przekierować konkretną stronę na inną. Przykładowo -  jeżeli jako rodzic chcemy aby nasze dziecko nie czytało np. Pudelka - stosujemy wpis:

216.239.59.104 pudelek.pl

Dzięki temu każda próba wejścia na pudelka skończy się stroną główną google. Praktycznie nie ma szansy obejścia, jak również odkrycia dlaczego tak się dzieje. Jeżeli jednak dzieciak na to wpadnie - należy pochwalić i zainwestować w naukę;-) Dla zwiększenia stopnia trudności plikowi hosts można nadać atrybut Read Only. 

Rozwiązania kompleksowe, oparte o serwery nie są oczywiście jedynymi możliwymi. Opisałem te które stosuję w praktyce, w zależności od potrzeb. Dla użytkownika domowego są one trudne do wdrożenia (z wyjątkiem tego z plikem hosts), dlatego częściej stosuje się blokady z poziomu przeglądarki. W chwili obecnej są dwie przeglądarki które bardzo skutecznie załatwiają sprawę reklam - Opera i Firefox. Różnice są kosmetyczne - Opera ma blokadę reklam wbudowaną, do Firefoxa potrzebna jest wtyczka AdBlock i AdScript. Opera ma jednak całkiem wygodny system ręcznego wskazywania co reklamą jest. Wystarczy na stronie kliknąć prawym klawiszem myszy w jej pustym miejscu i wybrać opcję Zablokuj zawartość. Po czym kliknąć w to co jest reklamą i zastosować. Opera swoim działaniem przypomina nieco bannerfilter - dopisuje do listy zabronionych coś takiego:

http://*.adnet.pl
http://*banner*

To oczywiście krótki przykład, lista jest o wiele bogatsza, ale widać że można blokować konkretne subdomeny i słowa w adresie. 

Ale się napisałem dzisiaj;-) Pora odpocząć. Moja notka nie wyczerpuje zagadnienia, jest raczej wskazaniem drogi, niż analizą możliwości i rozwiązań. Zalecam jak zawsze samodzielne myślenie i działanie na chwałę internetu bez reklam;-) W komentarzach proszę o ewentualne pytania.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Reklama i walka z nią.

Nienawidzę reklam. Wszystkich. Walczę z nimi jak się da i odnoszę w tej walce sukcesy. Postanowiłem podzielić się w serii notek swoimi doświadczeniami w walce z reklamą. Ale zanim to zrobię - odrobina teorii;-)
Reklamę można podzielić na kilka rodzajów. Prasowa, radiowa, telewizyjna, zewnetrzna, internetowa. Oczywiscie w ramach zewnętrznej mamy zarówno ulotki jak i billboardy.  Bez większego problemu da się skutecznie zwalczyć reklamę prasową, internetową, radiową i telewizyjną. Problemem są billboardy. Nie ma jak ich zasłonić, jedynie można nauczyć się niedostrzegania. Lub ignorancji na treść. Jakaś część treści i tak pozostanie w nas, ale zasadniczo się da. Przykład - zazwyczaj kupowałem dżinsy Big Star. Odkąd ich "twarzą" została Doda - powiedziałem NIE! Ustaliłem roczne embargo na zakupy w sklepach Big Stara. Skończy się za rok w sierpniu. Zamiast zyskać - stracili. Akurat bowiem kupowałem sporo ubrań, które normalnie kupiłbym tamże.
Reklama internetowa - pozbycie się jej jest najprostsze. Mamy dwie metody - blokada na poziomie serwera, lub przeglądarki. Można połączyć oba rozwiązania. Skuteczność - 100%. Internet działa szybciej i wydajniej. Nie marnujemy łącza na pobieranie reklam, są one pomijane już podczas pobierania. W przypadku sieci firmowych - wskazane jest blokowanie na poziomie routera - dzięki temu kilkadziesiąt kompów firmowych całkiem sporo łącza zaoszczędzi;-)
Reklama radiowa - tu jest trudno. Jeżeli ktoś jest uzależniony od wiadomości - to raczej bez szans. Jeżeli zależy nam na słuchaniu ulubionej muzyki (mowa o gatunku a nie konkretnych utworach) - jest sporo stacji internetowych, które można po prostu nagrać do formatu mp3 i odtwarzać w samochodzie. Jak to zobić - opiszę w osobnej notce wkrótce.
Reklama prasowa - pomijanie wzrokiem. Ale z drugiej strony - po co gazeta na papierze komuś kto korzysta z kompa? A w kompie wycinamy reklamy i po sprawie. W dobie tanich netbooków i smartfonów - papierowa prasa nie ma racji bytu.
Reklama telewizyjna - możnaby pomyśleć że to mission impossible. Otóż nie. Najłatwiej wyciąć reklamy z internetu, a zaraz potem właśnie z telewizji;-) Wszystko dzięki małej zmianie przyzywczajeń. Trzeba przestać oglądać jak leci. Przestać być niewolnikiem telewizora. Włączać go tylko wtedy kiedy naprawdę chcemy coś obejrzeć. A pod telewizorem mamy komputer klasy PC z odpowiednim oprogramowaniem. Banalnie prosto programujemy nagrywanie, system sam obrabia nagranie, wycinając reklamy, które swietnie wykrywa. Co musi być w takim kompie? Karta telewizyjna;-) A jak będą dwie - to jednocześnie będzie umiał nagrywać z dwóch kanałów. Skutek? Dysk pełen programów które banalnie prosto zaprogramowaliśmy do nagrywania, z wyciętymi już reklamami. Oglądamy kiedy chcemy. Żeby była pełna jasność - raczej wskazane dla posiadaczy kablówki, aczkolwiek są karty do PC obsługujące TV satelitarną, ale nie ćwiczyłem tego tematu. Czego i jak użyć - będzie w osobnej notce. Coming soon!!!

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Vista i XP

Po napisaniu notki o Dellu i Lenovo przypomniałem sobie o dość istotnym drobiazgu. Otóż okazało się że od momentu premiery Visty - około 25 stycznia 2007 (burdel mają w datach premiery do kwadratu)  - wyciąłem tą porażkę programistyczną z ponad 200 komputerów, zakupionych z preinstallem. Tak - dwieście komputerów. Żeby było zabawniej - około 30-50 maszyn oficjalnie nie wspierało XP. A ja zainstalowałem na nich XP i dobrałem sterowniki.  Co ciekawe - odkąd Vista jest na rynku - nigdy jej nikomu nie zainstalowałem. Nigdy nie widziałem instalatora Visty. Nie wiem jak wygląda;-) No chyba sie potnę z tego powodu starą myszką...

Pamiętam jak przyniosłem do domu swojego Lenovo R61 z preinstalowaną Vistą. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i powiedziałem mu wprost - daję ci godzinę. Jak za godzinę Vista nie bedzie wyglądać i działac jak XP - to robi wypad. Po 40 minutach już leciał format dysku. Na szczęście Lenovo dostarczało płytki downgrade od samego początku. Co ciekawe - dzięki ruchom samego Lenovo (pomijam tutaj inne firmy, gdyż nie wiem jak to u nich wyglądało) Microsoft dostawał info ileż to Lenovo sprzedało kompów z Vistą. Wyniki oczywiście na podstawie naklejek licencyjnych. Naklejka Vista Business legalnie pozwala posadzić tam XP. Ja postawiłem XP na około 40 maszynach Lenovo z naklejką Business;-) Czyli na każdej, jaka przeszła przez moje ręce;-)

Vista to porażka. Dziwna o tyle że firma która toto wypusciła to monopolista i bogacz, mogący kupić każdego najlepszego programiste na świecie. Do tego miała na tego gluta dobrych kilka lat. Przy tym zapomniała jaka jest rola systemu operacyjnego - ma być pośrednikiem między software i hardware a nie oczojebnym, ślicznym czymś. Ma pomagać a nie przeszkadzać. XP po dopracowaniu i kilkukrotnym przyspieszeniu komputerów podczas jego życia - okazał się świetnym systemem. Mimo że na początku wcale taki nie był. Microsoft ma problem z uśmierceniem XP. Musi go zabić bo musi zarabiać. Nie może go zabić bo klienci wcale nie potrzebują zmian. Mógłby go zabić i stworzyc kilkakrotnie szybszy system gdyby wreszcie zerwano z architekturą klasycznego PC. Bo na każdym PC da się uruchomić DOS. A to system który jest martwy od lat, ale korzenie Windowsa dalej w nim tkwią. I to jest największy problem pecetów, nie naprawi i nie zmieni tego "nowoczesny" system Windows Seven. Bo jest on niczym innym jak tylko Vistą z powiedzmy Service Packiem nr 3. Dopracowany, poprawiony, ale i tak nadal zasobożerny.  

Pożyjemy, zobaczymy, premiera wkrótce...

Dell i Lenovo

Znowu popsuł się Dell. Szlag by to. Mam u jednego klienta 10 sztuk Latitude D630 z kartą nVidii. Konfig zasadniczo ten sam mają, różnią się modemem HSDPA - nie każdy ma. Pieprzą się te Delle niemiłosiernie. Pokusiłem się więc o małe podsumowanie ich działalności, na tle innych maszyn.
Lapki mają niecałe 2 lata każdy. Na 10 sztuk połowa wygląda jakby służyła do zjeżdżania z górki -na nich. A są tylko wkładane i wyjmowane z torby transportowej. Jakość obudowy - dno. Kto wpadł na pomysł lakierowania plastiku? Wyciera się lakier, rysuje i laptop wygląda obleśnie.

Jak przedstawia się awaryjność? Na szczęście wszystkie sztuki mają 3 lata gwarancji - mój poprzednik był mądry kupując te arcydzieła technologii i przewidział problem. Kupił Delle bo musiał - standardy korpo. Korpo przewidziało sprzęt ekwiwalentny - Lenovo T61 - tyle że są droższe od Della D630. Wracając do awaryjności:
- w trzech wymieniono płytę główną - wszędzie powodem nVidia. Albo się przegrzewał i dawał BSOD, albo śmiecił na ekranie artefaktami.
- w trzech wymieniono baterie - w tym w dwóch z tych, w których równiez wymieniono płytę główną.
- jeden z grupy płyt głównych - aktualnie ciągle wali BSOD na ntfs.sys - nie wiadomo dlaczego. Przynajmniej raz dziennie się zawiesza.
- w każdym trzeba było aktualizacji kilka zapodać, bo wieszały się namiętnie.
No to jak na biznesowy model - nie jest za różowo - ponad 30% populacji cierpi na poważne problemy sprzetowo-programowe, a 100% na drobniejsze - programowe.
A co ma do tego Lenovo? Sporo;-) U kliku klientów mam w sumie 10 sztuk Lenovo R61, z podobnymi konfiguracjami. Są to modele wysoko wyposażone, bo z matrycami 1680x1050 i 2GB RAM. Kupowane w różnym okresie czasu, różnie użytkowane. Wszystkie wyglądają jak w dniu w którym zostały wyjęte z pudełka, bo czarna, matowa i nielakierowana obudowa jest niezniszczalna, a wyciera się 10 razy wolniej niż lakierowana. Sam też pracuję na R61, dwuletnim, tą notkę też piszę na nim. Mój jest nieco słabszy - ma tylko 1GB RAM. Ale w STALKERA da się pograć;-)

Jak tutaj przedstawia się awaryjność? Otóż na dziesięć sztuk R61:
- żaden nie zwiedzał żadnego serwisu
- dwa zaliczyły upgrade sterowników i BIOSU (w tym jeden mój, apgrejdowany bo karta graficzna - też nVidia - zaczęła lekko wariować artefaktami)
- w jednym pękł kawałeczek obudowy przy napędzie CD (w moim, od podnoszenia go - zbyt cienka obudowa w tym miejscu jest)
- jeden podobno ciągle wolno chodził - przyczyną był użytkownik instalujący co popadnie (np. trzy różne antywirusy) . Problem wyeliminowano, odbierając uprawnienia userowi z poziomu domeny. Potem usera zwolniono - dzięki czemu laptop znowu pracuje wydajnie.
- jeden spadł z biurka na podłogę (wykładzinę dywanową). Po otrzepaniu z kurzu - pracuje dalej.
- żaden, powtarzam - ŻADEN - nie wywala BSOD częściej niż raz na pół roku. I mają tak od nowości;-)
Warto nadmienić iż do aktualizacji sterowników, BIOSU i oprogramowania Lenovo służy całkiem przyjemne narządko, będące od razu w systemie. Uruchamiamy je i czekamy. Samo zrobi wszystko. Nie trzeba service tagów wpisywać, nie trzeba szukać ręcznie sterów. No i każdy Lenovo bez problemu rozmawia z Windowsem XP. W Świecie Della i HP - nie ma tak różowo. Ostatnio wycinałem Viste z Della XPS M1330 - Dell oficjalnie nie wspiera tego modelu w zakresie XP. Oczywiście na stronie Della są niezbędne sterowniki, tyle że przypisane do innych modeli. Bo przecież po co pomagać użytkownikowi i na podstronie modelu wypisać stery do XP?
Lenovo dostarczało laptopy z naklejką Visty Bussines i preinstalowanym XP, a Vista na CD. Później zastosowali lekką zmianę - Vista preinstalowana a pakiet downgrade do XP na CD. Dell tak dobry nigdy nie był... Oddać trzeba tylko sprawiedliwość serwisowi Della - kompetentny, przyjeżdża następnego dnia w dowolne miejsce w Polsce. I naprawia te D630 - poprzez wymianę płyty głównej;-)
Mój osobisty i subiektywny ranking - Lenovo vs Dell - 1:0.  Problem tych D630 sam się rozwiąże we wrześniu przyszłego roku - skończą trzy lata i zastąpią je maszyny Lenovo. A ja będę miał to admin kocha - czyli spokój;-))

sobota, 15 sierpnia 2009

jakkutas.pl

Piękna domena. Trafiłem przypadiem, przeszukując wykopalisko na wykopie. Strona jakkutas.pl to nic innego jak kolejna wersja akcji "nie parkuj jak łoś", tym razem bardziej jednak prawdziwie i dosadnie nazwana. A co na stronie? Standardowo zdjęcia kutasów nie rozumiejących że parkowanie gdzie popadnie to nie jest powszechnie akceptowany zwyczaj. Do tego mapka wujcia gugla która obrazuje gdzie dokonano fotek poszczególnych i coś co znają chyba wszyscy w internecie - samochodowa wersja "kocich wojen". Można w wygodny sposób głosować który parkujący jest większym kutasem. Trzymam kciuki za rozwój serwisu i dzięki prostej do zapamiętania domenie - wróżę mu świetlaną przyszłość.
Sam jako rowerzysta irytuję się samochodami zaparkowanymi wszędzie wokół. Jako mieszkańca pewnej okolicy - irytują mnie samochody zastawiające chodniki. Jako kierowca - nie mam takich pomysłów aby porzucić swój grzmiący rydwan gdzieś na chodniku, najlepiej w jego poprzek. Jeżdżę grzecznie dookoła kwartału wypatrując legalnego miejsca. A jak go nie ma - trudno - parkuję dalej i idę pieszo. Ja mogę - czemu Ty kutasie nie możesz???
Podejmuję pionierskie zobowiązanie i jutro jadę pofotografować kutasów parkujących co weekend pod warszawskim zoo - gdzie się da, w tym na każdym centymetrze okolicznych chodników i ścieżek rowerowych.
NIE PARKUJ JAK KUTAS!!!

piątek, 14 sierpnia 2009

Opera i jej sukcesy

Opublikowano sierpniowy ranking przeglądarek internetowych w Polsce i wyniki są dość zaskakujące;-) Oto on:
1. Firefox 51.31 %
2. Internet Explorer 36.42 %
3. Opera 9.11 %
4. Chrome 2.11 %
5. Safari 0.56 %

*Źródło: Gemius SA, gemiusTraffic, 27/07/09 - 02/08/09

Na świecie układ sił przedstawia się inaczej:

1 Internet Explorer 67,55 % 
2 Firefox 21,53 % 
3 Safari 8,29 % 
4 Chrome 1,12 % 
5 Opera 0,70 % 
6 Netscape 0,57 % 
7 Inne 0,24  %

*Źródło: Net Applications

Nie chwaląc się, jako orędownik Opery od dobrych 8 lat, przekonałem do niej niemal wszystkich znajomych. Jako admin kilku sieci "przekonałem" użytkowników;-) Co ciekawe - jakoś nikt nie marudzi, wręcz przychodzą z pytaniem jak mogą sobie w domu zainstalować Operę, bo bardzo się spodobała.

A dzisiaj na swojej maszynie roboczej zainstalowałem Operę 10 (Beta3)  i muszę powiedzieć że jestem pod ogromnym wrażeniem. Stabilna, szybka, dużo bardziej konfigurowalny interfejs niż w poprzednich wersjach. No i to co lubię dostępne od ręki - czyli gesty myszą i blokada reklam - nie muszę w tym celu niczego doinstalowywać jak w Firefoksie. Żeby było całkiem zabawnie - instalowałem dzisiaj użytkownikowi IE 8.0 - uparł się że musi to mieć. Tłumaczyłem chwilę że Opera lepsza, ale okazało się że user o tym wie - a IE musi mieć bo jego bank działa tylko w tym cudzie sztuki programistycznej. Po zainstalowaniu i skonfigurowaniu (wyłączenie filtra treści i wyskakujących okienek, bo inaczej nie zadziała) - użytkownik westchnął z wyraźnym bólem - Że też muszę tego używać...

Na próbę odpaliłem stronę gazety, onetu i wp. Ładowały się na oko szybko, podobnie jak w Operze. Za to przycisk wstecz w IE to jakaś porażka. Czemu strona na której przed chwilą byłem otwiera się tak powoli? Nad czym to coś myśli? Nie jestem programistą, nie interesują mnie specjalne możliwości przeglądarek, interesuje mnie strona użytkowa programu. IE jest po prostu schrzaniony od podstaw. Nie potrafi 1/3 tego co Opera, jego instalacja jest wielokrotnie dłuższa, bardziej upierdliwa, paczka instalacyjna jest większa, a na deser - IE działa jakby chciał a nie mógł - obojętnie w której wersji...


czwartek, 6 sierpnia 2009

Oszczędzanie wody i prądu

Dzisiaj na Wykopie pojawił się tekst o wyższości sikania sobie na stopy pod prysznicem, kontra robienie tego do muszli klozetowej (lub pisuaru). Korzyścią ma być ponad 4000 litrów wody zaoszczędzone rocznie. W komentarzach opisałem jaka to piramidalna bzdura, ale postanowiłem napisać o tym szerszą notkę.
O co chodzi? Jak nie wiadomo o co to zazwyczaj o pieniądze. Ekologiczne organizacje żyją bynajmniej nie za darmo. Muszą mieć kasę. Aby ją pozyskać - trzeba robić szum. Tym razem poszło o oszczędzanie wody w toalecie. Sens oszczędzania wody, tak naprawdę jest tylko wtedy gdy mamy własną studnię. A obok nas własne studnie ma dziesiąt innych gospodarstw. I jeżeli wówczas wszyscy oszczędzamy - to wszyscy mamy wodę.
Ludność "miastowa" ma prościej. Na przykładzie Warszawy opowiem krótką historię. Otóż w Warszawie istniało w latach 70-tych i 80-tych XX wieku sporo zakładów przemysłowych. Zużywały one kosmiczne ilości wody. Woda w Warszawie pochodzi z Wisły, a konkretnie spod siedmiu metrów jej dna. Ze względu na te zakłady i ich zapotrzebowanie - zaprojektowano układ na wysoką wydajność. Zwykli ludzie płacili za wodę ryczałtem, nie było wodomierzy.
Nadeszły lata 90-te XXw. Nastała era wodomierzy, ekologii, oszczędności. Ludzie wymienili stare spłuczki na nowoczesne, ekologiczne. Zaczęli dbać o uszczelki w kranach, zmywać w mniejszej ilości wody, kupili wypasione zmywarki. Zakłady przemysłowe padły, a te co przetrwały - przeszły na zamknięte obiegi wody. System wodociągowy jakoś nie chciał się skurczyć. Zaprojektowany na wysoką wydajność - dostarczał poniżej połowy tego co mógł. I stała się rzecz niesamowita. Woda, która spod dna Wisły juz była niemal krystalicznie czysta - zaczęła się wtórnie zanieczyszczać w magistralach. Bo nie było takiego przepływu jak kiedyś. Bo przecież wodę trzeba oszczędzać, bo jest jej mało i to kosztuje.
Doszło i ciągle dochodzi do takich sytuacji, kiedy ekipa wodociągów jedzie na koniec długiej magistrali wodnej - tam otwiera zasuwę i dziesiątki, setki metrów sześciennych wody wyrzuca na ziemię. Po to żeby usunąć z systemu wtórnie zanieczyszczoną bakteriologicznie wodę. Bo za wolno płynie w rurach. Bo rury zaprojektowano na dużo większe zużycie...
Ktoś rzuca nośne hasło - Godzina dla Ziemi. Wstrzymajmy się ze zużywaniem wody i prądu. Pomóżmy ziemi. Gówno prawda. Ludzie w dyspozytorniach elektrowni i wodociagów jak słyszą takie hasło to wyciągają służbowego pampersa. Wiedzą co ich czeka. Wodociągi obserwują wykresy zużycia i obniżają ciśnienie w sieci - gdyby tego nie zrobili - wysadzi rurociągi. To samo w elektrowni - stopowanie obrotów turbin, obserwacja poboru, dostrojenie produkcji. Elektrownia i wodociągi to nie pstryczek w naszej ścianie i kran w łazience. Nie da się, ot tak, wstrzymać produkcji. To olbrzymia maszyneria ze swoim bezwładem.
Mija "Godzina dla Ziemi". Ludzie rzucają się do czajników, łazienek - rozpoczyna się wielkie gotowanie wody na kawę/herbatę, zaległe sikanie i spuszczanie wody. Elektrownie muszą w jak najkrótszym czasie wyprodukować prąd. TAK - WYPRODUKOWAĆ!!! Prądu nie da się zmagazynować w takiej skali. Podobnie jest z wodą - trzeba zwiększyć jej ciśnienie w sieci. Nie można tego zrobić nagle - bo nie wytrzymają rury. To skomplikowany system, którego działania nawet nie staram się tutaj przybliżyć. Albo wierzycie albo nie.
Co mają z tego zwykli ludzie? Nic. Co mają z tego elektrownie/wodociągi? Nic, stres jest gratis. Co mają z tego ekolodzy? Zajebistą reklamę. A gazety mają czytelników, telewizja widzów. Temat jest modny, medialnie nośny. Nieważne że efekt cieplarniany to pic na wodę wyssany z palca, że braki wody owszem są, ale tam gdzie i tak jej nie ma, a nie w Europie. Biznes się kręci a nieświadomy Kowalski w tym uczestniczy i jeszcze w to wierzy....
Info dla wierzących w globalne ocieplenie. Sprawdźcie ile trwała na terenie Polski epoka zlodowacenia. Potem sprawdźcie od ilu lat ludzkość rejestruje dokładne dane pogodowe. Potem się zastanówcie i przestańcie wierzyć w każdą pierdołę jaką napiszą w gazecie. Myślcie samodzielnie!!!

Skuter i szyba

Gdzieś kiedyś znalazłem zażartą dyskusję o szybie do skutera. Dyskutowano o tym jaki to kosmiczny opór stawia i że to bez sensu. Oczywiście młodzi lanserzy na "sportowych" maszynach szyby nie założą, bo to dobre dla dziadków, ale taki dziadek jak ja lubi komfort;-) Niestety do mojego pięknego Benelli Pepe jakoś nikt nie wymyślił dedykowanej szyby. Musiałem więc zadowolić się uniwersalną. 

Udałem się więc do "swojego" sklepu i zażyczyłem sobie montaż do testów. Szyba gruba, solidna, dość znanej firmy akcesoryjnej - Puig. Trochę się obawiałem tej mitycznej utraty prędkości maksymalnej i przyspieszenia, ale po jeździe testowej okazało się że to faktycznie "mityczna" sprawa. Skuter zasuwa tak samo. Bowiem szyba tak naprawdę przejmuje opór jaki i tak stawiamy własnym ciałem. Ponadto ustawiona jest pod innym (lepszym) kątem niż kierowca skutera. No i jest gładka, a skuterzysta zazwyczaj ma na sobie koszulkę, kurtkę i inne łopoczące elementy...

Największym problemem okazało się zamontowanie szyby w sposób pewny, a jednocześnie wygodny. Pierwszy montaż pod sklepem, w asyscie mechanika nie był udany. Wszystko się ładnie trzymało, ale szyba mocowana jest do lusterek i podczas jazdy napór powietrza powodował że lusterka się ruszały, albo wręcz przestawiały. 

Popołudniem wczesnym zaopatrzony w narzędzia - zaatakowałem wroga znienacka;-) Zdemontowałem szybę, przemyślałem system i wyeliminowałem kilka zbędnych elementów które jak to przy szybie uniwersalnej - mają zapewnić że faktycznie pasuje ona do większości modeli. Wpływają jednak na sztywność całej konstrukcji. Kiedy uprościłem mocowanie - wszystko stało się sztywniejsze i lusterka już nie falują. Solidnie skręciłem zestaw mocujący i rozpocząłem testy. 


Dlaczego warto? Bo szyba powoduje że powietrze nie napiera wprost na nasze ciało, redukuje znacznie hałas powietrza w kasku - da się spokojnie słuchać muzyki w słuchawkach, można jeździć w kasku z otwartą "przyłbicą". Nawet pomyślałem o kasku otwartym, coś w stylu hełmu w jakich lubują się harleyowcy;-) No ale póki co jeżdżę w dotychczasowym. Cena mojej szyby - około 300 zł. I naprawdę nie warto kupować taniej szyby - są cieńsze, gorzej wykonane i szybciej się niszczą. Obejrzałem tańsze zamienniki i zdecydowanie WARTO przepłacić za jakość...

Jak kogoś interesuje skuterowy temat to polecam mój artykuł sprzed ponad roku - można go przeczytać tutaj  Moje skuterowe fotki są zaś tutaj

 

wtorek, 4 sierpnia 2009

Android i Autobuser

Ostatnio miałem okazję skorzystać z komunikacji miejskiej w Warszawie. Normalnie tego nie robię z racji posiadania dwóch samochodów, skutera i roweru. Jednak wyskok na piwko do miasta musi się odbyć w sposób bezpieczny. Tak się złożyło że potrzebowałem programu do wygodnego zbadania dogodnych połączeń (z tych przystankowych nigdy nic nie kumam;-). Pięć minut w necie i już wiem - Autobuser Program czysto polski, oparty na polskim pomyśle, polskimi siłami wykonany. Do pobrania oczywiście z Marketu. Zanim sie niektórzy niezdrowo podniecą - póki co tylko Warszawa jest obsługiwana, ale autorzy mają chrapkę na więcej. Wersji dla iPhone na razie nie ma. Musicie się ajfoniarze pooblizywać;-)

Jeśli ktoś kiedyś miał Palma - zapewne pamięta Przewodasa - doskonały jak na tamte czasy program do planowania podróży komunikacją miejską. Z racji nowoczesności i większego wypasu - Autobuser wciąga Przewodasa nosem. Po pierwsze nie trzeba ładować aktualizacji - ładują się same, automagicznie. Po drugie dzięki GPS - Autobuser wie gdzie jesteśmy. Po trzecie - nie trzeba znać nazwy przystanku aby dotrzeć do celu. Autobuser bez problemu zestawi drogę w oparciu o domowe (lub służbowe) adresy z książki telefonicznej. Po czwarte - pokaże rozkład jazdy na dowolnym przystanku, dla dowolnie wybranej linii. Popatrzmy na screeny:

To nie koniec atrakcji. Możemy dodać przypomnienie, abyśmy się nie zasiedzieli na imprezce. Autobuser odznacza się też doskonałą pamięcią - pamięta wszystkie wyszukiwania, więc bez problemu można odszukać poprzednie wyniki. Na życzenie wyświetli nam też na mapie miejsce gdzie się znajdujemy, nałoży na mapę zaplanowaną trasę, poda szacunkowy czas przejazdu. Można wybrane przystanki i linie dodać sobie do ulubionych. I jest za darmo. Normalnie, po prostu za darmo. Chylę czoła przed twórcą.


Aktualne informacje o Autobuserze są na tej stronie  Dostępny jest też film prezentujący możliwości programu - klikamy tutaj

Jak składać flagę?

No niestety nie polską, bo nasz ceremoniał jeszcze się takiej opcji nie dorobił. A na niemal każdym amerykańskim filmie, kiedy ktoś ponosi bohaterską śmierć - nie jest ona dość bohaterska, jeżeli nad jego trumną nie złożono profesjonalnie flagi amerykańskiej. Robi to zazwyczaj dwóch umundurowanych galowo żołnierzy piechoty morskiej, albo policjantów, albo strażaków - zależy to od okoliczności i rodzaju nieboszczyka. Ślicznie złożona w trójkącik flaga wręczana jest rodzinie zmarłego. Czasem flaga jest też umieszczona w trójkątnym drewnianym pudełku. Cud, miód i orzeszki. 

Zapewne nie tylko mnie ciekawiło jak oni to robią, że taki ładny trójkąt wychodzi. Wyszperałem w necie instrukcję obsługi amerykańskiej flagi i prezentuję ją dla wyjaśnienia zagadki. A gdzieś w głębi duszy żal że u nas takiego zwyczaju nie ma...

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Golden Gate dla ubogich...

Nie każdy warszawiak wie o tym że most średnicowy to tak naprawdę dwa mosty. Umieszczone obok siebie, na tych samych filarach. Po II wojnie uzyskały obecny kształt (przed wojną most był tylko jeden i miał odwróconą konstrukcję). I tak sobie stały i stały. Deszcze, mrozy, korozja, opiłki metalu z przejeżdżających pociągów, ptasie kupy, ludzkie też. To wszystko, plus ząb czasu poważnie zmęczyły most. O ile konstrukcyjnie wytrzyma jeszcze spokojnie z 50 lat, to estetyczna strona pozostawiała wiele do życzenia.
Gazeta Wyborcza napisała o moście średnicowym w tym artykule że jest pomysł pomalowania go na czerwono. Ot taki Golden Gate w Warszawie. PKP początkowo przyklasnęły projektowi, a potem uznały że szary będzie jednak ładniejszy, bo doskonale wpisze się w ogólną szarość kraju i społeczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem warszawskiego (vide świeża historia szarego tramwaju). Na dzień dzisiejszy nie bardzo wiadomo czy most będzie szary czy jednak czerwony. Remont jest w toku, zobaczy się jak skończą.  A mógłby wyglądać tak:

Dzisiaj wybrałem się na most średnicowy, z zamiarem przyjrzenia się pewnym detalom. Tutaj macie jedną fotkę na tzw. "smaka". Reszta w mojej galeryi - wystarczy kliknąć tutaj.

Most robi od praskiej strony dość przygnębiające wrażenie. Widać że ktoś ćwiczył na konstrukcji różne odcienie czerwieni. Malowanie jest profesjonalne, natryskowe, a nie mazanina pędzlem. Ciekawe czy to robota PKP, czy też osoby która ten kolor zaproponowała. Obok czerwieni przetestowano też odcienie szarości. Jak się komuś moje fotki spodobały to poproszę o komentarze na stronie galerii pod konkretnymi zdjęciami.