Poszukaj w Google...

niedziela, 27 września 2009

Moje 33 grosze w temacie płyt

Oczywiście nie chodzi o płyty chodnikowe;-) Przez media przetoczyła się ostatnio poważna dyskusja o tym jak to biednego Kazika wzięli i zgwałcili internauci. On cztery lata nie jadł i nie pił, tylko komponował, darł to co napisał, znowu komponował, rwał włos z głowy, znowu darł i znowu komponował. I wreszcie jest!!! CAŁE 12 CENTYMETRÓW DOSKONAŁOŚCI - NOWA PŁYTA!!! Klękajcie narody - jest gotowa, zaraz będzie w sklepach!!! A tymczasem jakaś mała gnida toto wypuszcza w net. Kazik dostaje piany i dokonuje aktu samospalenia nazywając wszystkich kurwami. Zapomina przy tym że wielu z tych co ściągnęło płytkę - kupiłoby ją zaraz po premierze, albo i w jej dniu. Wiedzą o tym więksi od Kazika artyści - jak np. Radiohead. Część fanów pokazuje Kazikowi wielkiego wała - nie kupimy Twojej płyty bo jesteś zły i niedobry...

Nie piszę jednak tego co wyżej po to żeby dokopać Kazikowi - ani mnie on grzeje ani ziębi. Artysta jak artysta, parę jego kawałków nawet lubię. Napisałem o nim dlatego aby wykazać jak ciekawym dinozaurem jest model dystrybucji muzyki poprzez płyty i koncerny wydawnicze. Co tak naprawdę najbardziej boli koncerny? To że ludzie przestają kupować muzykę na nośnikach typu CD. Od wielu lat istnieje taki uroczy zwyczaj że artysta muzyk przemawia do maluczkich za pomocą płyty. Jest ona zamkniętą doskonałością, gdzie każdy utwór ma swoje miejsce. Tak jest to dzieło opisywane odbiorcom - jako zamknięta całość.

Tymczasem konsument ma w dupie wizję twórcy płyty. On słyszy powiedzmy 11 kawałków, każdy inny, lub podobne w brzmieniu. Trzy, cztery mu się podobają, pozostałe nie. Bo każdy ma prawo do własnego gustu. Koncernom to się nie podoba - masz kupić całą płytę. A ja nie chcę. Wolę mieć te kilka utworów które mi leżą muzycznie. I za te chętnie zapłacę. A w dobie cyfrowych nośników - nie potrzebuję płyty, pudełka, okładki, książeczki - wszystkie informacje o płycie mam w internecie. Apple odkryło to jakieś 10 lat temu uruchamiając iTunes. Zarobiło gigantyczne pieniądze. Wytwórnie współpracujące z nim - też. Mimo to nikt nie wykonał dalszego kroku. Nie powstał większy sklep, skupiający wszystko co człowiek wytworzył w postaci dźwięków, dostępne za kilka centów - dzięki czemu zarabia się na obrocie. Bo cena przeciętnej płyty uznanego wykonawcy, na poziomie 40-50 zł to po prostu zdzierstwo.

Jak działa wielkie wydawnictwo i dlaczego płyta w sklepie jest droga, nawet jeśli od jej wydania minęło 15 lat? To bardzo proste. Wydawnictwo to duża firma. Ma mnóstwo zatrudnionych specjalistów. Każdy z nich zarabia konkretną kasę. Sama zaś płyta artysty - jako przedmiot - jest przezabawnie tania - sam nośnik to nie więcej niż 2 zł. Artysta dostaje w ramach praw określoną kwotę od egzemplarza, resztę pochłania wydawnictwo. Jakie to są pieniądze? Nie wiem. Wiem jednak że pensja pracownika w wysokości 3 tys. zł. to w rzeczywistości koszt dla firmy na poziomie 5 tys. zł. Do tego stanowisko tego pracownika musi być rentowne, czyli musi on wypracować jakiś zysk. Resztę każdy sobie może sam policzyć. W cenie płyty jest wynagrodzenie armii ludzi (dźwiękowcy, graficy, marketingowcy, spece od sprzedaży itd.), mnóstwo podatków (ZUS, podatek dochodowy wszystkich tych osób), oraz zysk wydawnictwa. No i nie zapomnijmy o innych kosztach - najem biura, auta służbowe, komórki, sprzęt biurowy. Przy sprzedaży powiedzmy nawet 50 tys. płyt - ciężko na tym zarobić. I dlatego artyści zarabiają na koncertach. Bo muszą. Czasy zarabiania na płytach odeszły bezpowrotnie. Polscy artyści nie sprzedają już wielkich kilkusettysięcznych nakładów. Pojęcia "złota płyta" i "platynowa płyta" zostały mocno zdewaluowane - polecam artykuł w wikipedi. Czyli trzeba grać koncerty - innego wyjścia nie ma.

Otóż to - płyta plus koncert, oraz opcjonalny skandalik to zespół naczyń połączonych. Wzajemne napędzanie się. Ale na koncercie okazuje się, że zespół nie odgrywa kawałek po kawałku swojej najnowszej płyty - która przecież była SKOŃCZONYM ARCYDZIEŁEM. Grają mix swoich starszych przebojów z nowymi - aby zachęcić do kupna nowej płyty. Zazwyczaj wcale nie grają wielu kiepskich utworów, które były zwykłymi zapchajdziurami na poprzednich płytach.

Jak świetnie widać - płyta jako taka nie jest żadnym dziełem. Malarz malujący miniaturę, albo olbrzymi tryptyk, czy nawet sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej ma wybór co do formatu w którym chce się wyrazić. Muzyk ma 12 centymetrów płyty CD. Każdy. I ma się w tym zmieścić. Nie da się wizji artystycznej, w powtarzalny sposób wciskać na ten sam nośnik. To tak jakby każdy malarz miał do dyspozycji wyłącznie blejtram o wymiarach określonych przez Związek Mecenasów Malarstwa. Bzdura. I dlatego właśnie płyta jest przeżytkiem. Sztywnym ograniczeniem wynikającym z zasady działania dawnych odtwarzaczy dźwięku. Z niczego więcej. Gdyby playery mp3 o pojemności powiedzmy 2GB wyprzedziły gramofon - to jak wyglądałaby dystrybucja muzyki dzisiaj? Gramofon był jednak pierwszy, zaś CD jest tylko rozwinięciem jego idei. Teraz pora na nowe rozwiązania.

W dobie internetu artysta może sam sprzedawać swoją muzykę. Wprost końcowemu odbiorcy. Za rozsądne pieniądze, które końcowy odbiorca bez ruinowania swojego budżetu zapłaci. A artysta dostanie pieniądze bez pośrednika. Odprowadzi należny podatek. Zarobi na swojej twórczości zarówno sprzedając muzykę, jak i grając ją na koncertach. Artysta takiego formatu jak Kazik może to zrobić spokojnie sam. Jest silną marką. Artyści mniejszego kalibru mają do dyspozycji wyspecjalizowane strony internetowe gdzie można kupować muzykę i promować artystów. Wszystko legalnie i wszystko tanio. Więc po co przepłacać za płytę w sklepie z której artysta ma niewiele lub zgoła nic? Dla wydawnictwa. Ono musi sprzedać płytę żeby przetrwać. Inaczej jego racja bytu znika. Przy sprzedaży bezpośredniej staje się zbędne.

Model sprzedaży musi się zmienić. Wielkie koncerny zajmujące się muzyką muszą wypracować model dystrybucji przystający do czasów - albo umrzeć. To samo dotyczy wydawnictw książek - ich też czeka duże zdziwienie, ale to temat na osobną notkę.

3 komentarze:

  1. The Scorpions.
    Jedyny zespół którego płytę kupię zawsze. Choćby nie wiem ile kosztowała.
    Książeczka, folijka, dreszcz podniecenia przy rozwijaniu. Potem słuchawki i lecimy od numeru pierwszego. 23 lata już tak robię, i ciągle mi się nie nudzi.

    Pozostałe ssam z sieci :P i nie mam zamiaru kupować - nawet jak będą po 0.10zł od kawałka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeee tam. Kaziula to akurat nietrafiony przyklad. Koles w trosce o wlasna (el) dupe oraz o dupe sluchaczy sam rekawy zakasal i zaczal wydawac plyty pod wlasnym szyldem. Co zreszta odwierciedla cena nowego KULTu.

    Niestety dystrybucja przez net (prawie) nie zaoferuje dzisiaj jakosci jaka daje te 11cm.

    Dodatkowo sa jeszcze zjadacze muzyki dla ktorych liczy sie oryginalna plyta bez wzgledu na cene (ale takich faktycznie mozna nazwac "fanatykami"). To troche jak uscisk dloni artysty, bardziej bezposrednia relacja ze sluchaczem, luksusowa forma muzyczna.

    A z tym malarzem to kula w plot-tak samo ma "ograniczenia warsztatowe" i tak nalezy na to spojrzec-nie spotkalem sie z sytuacja, ze muzyk komponuje plyte majac nawzgledzie ograniczenia nosnika (sadze, ze to element pomijalny samego procesu tworzenia dziela).

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielu muzykow komponuje plyty uwzgledniajac nosnik. Dark Side.. Pink Floyd to chyba najlepszy przyklad albumu koncepcyjnego, ktorego kazda strona opowiada jakas zamknieta historie (przypominam - to czasy analogu i maks. 22 minut na strone krazka)
    A Kazik - widac potrzebuje szumu w mediach zeby zarobic pare ekstra zlotowek. Nie zdziwilbym sie gdyby to on sam pchnal swe robocze nagrania w internetowy eter.
    Nie sadze zeby ludzi kupujacych plyty na cd mozna bylo nazwac fanatykami (no, tych co kupuja analogi owszem). Ja nie lubie formatow stratnych, nie lubie tez uczucia nicosci przy muzyce w postaci pliku. Wiec kupuje cdeki (czasem jakis analog nawet) i slucham sobie wieczorami ladnej, czystej muzyki na mej zapadlej wsi. Nie wyobrazam sobie zastapienia mojego sprzetu grajacego jakims szumiacym, pozbawionym duszy miusik-serwerem. Fu.

    OdpowiedzUsuń