Wybór mój padł na Erę. Za 249 dostawałem od nich G1 z abonamentem za 85 zł brutto (czyli 5 zł więcej niż płaciłem w Orange), w którym to mam do dyspozycji 500MB to przetransferowania - w Orange miałem 150MB i jak pisałem wcześniej - zużywałem max 20%.
W dniu 3.06.2009 podpisałem umowę z Erą, na świadczenie usług i przeniesienie numeru z Orange. I tu zaczyna się cała ta wielce wesoła historia. Tego samego dnia Era zapytała Orange o możliwość techniczną, Orange potwierdził że ten numer może uwolnić. Ja dostałem więc od Ery numer tymczasowy, który automagicznie, w odpowiednim czasie ma zmienić się na mój stary numer. Ponieważ operatorzy nasi kochani zabezpieczają się na wszelkie sposoby przed ucieczką klienta - więc faktyczne przeniesienie mojego numeru powinno nastąpić 18.07, a dokładnie po północy tego dnia. Dlaczego dopiero wtedy? Bo 18.06 kończył się okres rozliczeniowy, a od jego końca startuje 30 dniowe wypowiedzenie. Co ciekawe operator nie ma żadnego problemu z wpięciem do systemu nowego abonenta - dopisuje go do najbliższego okresu rozliczeniowego i wystawia mu na fakturze opłatę za x/30 korzystania przed startem okresu.
Z klientem który jest u nich - nie ma tak łatwo. Trzeba przed końcem okresu złożyć dyspozycję rozwiązania umowy i odczekać 30 dni. Złodziejstwo - w majestacie prawa telekomunikacyjnego. Ale już obiecałem operatorom że o ten zapis powalczę...
Wracając do zagadnienia przeniesienie mojego numeru - 10.06 Era wysłała tzw. komplet dokumentów do Orange. Odbywa się to drogą elektroniczną i właściwie to nie wiem co ów "komplet dokumentów" zawiera. Nadszedł 19.07 - rano spojrzałem na wyświetlacze telefonów - G1 nadal miał numer tymczasowy, a mój numer z Orange - dalej tam był. Co było dalej? O tym w następnym odcinku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz