Po przerwie spowodowanej szałem ASG, czując się chwilowo nasycony, wznawiam wątek wspomnieniowy. Dzisiaj na warsztat trafia obejrzana niedawno - "Szklana Pułapka 2". Tytuł jak każdy zapewne wie, niezbyt szczęśliwie przetłumaczony, ale terminal lotniska też trochę szkła miał;-) Dla tych co dawno tego obrazu nie widzieli - przypomnienie fabuły:
Policjant, John McClane, czeka na nadlatującą samolotem żonę na waszyngtońskim lotnisku Dullesa. Na to lotnisko leci też samolot z bodajże Hondurasu i wiezie generała, mocno umoczonego kryminalnie - w ramach ekstradycji do USA. Lotnisko, a właściwie kontrolę lotów opanowują terroryści (byli żołnierze) i chcą odbić generała, a resztę życia spędzić gdzieś w bananowym raju. Oczywiście na przeszkodzie staje główny bohater - walcząc o ocalenie żony - niweczy plany złych ludzi...
Pamiętam ten film sprzed lat - oglądany z rozdziawioną gębą. Tym razem obejrzałem go z pewnym dystansem. Ja wiem, rozumiem - hollywodzka bajka dla dorosłych. I tak staram się go postrzegać. Ale takiego nawarstwienia błędów w jednym filmie - nie widziałem naprawdę dawno. Nie żebym się czepiał - w mojej pamięci druga część zapisana była jako najfajniejsza - jednak ponowne obejrzenie po latach - nadgryzło ten sąd;-) Wyliczę więc grubsze byki po kolei.
Po pierwsze film trwa dwie godziny z minimalnym hakiem. Z czego od ok. 30 minuty wiemy że paliwa w samolocie żony jest na mniej więcej 1,5h latania nad lotniskiem. Tymczasem na ekranie, przez owe 90 minut główny bohater lata jak kot z pęcherzem. Pracowałem trochę na lotnisku i wiem na ten przykład, że pas startowy ma przeciętnie ok. 2,5 - 3 kilometry długości, a dodatkowo jest ich kilka. Człowiek, maszerując pokonuje około 5-6 km na godzinę. Biegnąc - powiedzmy 9-10 km/h. Wysportowany maratończyk może być nieco szybszy. Tymczasem na ekranie nasz dzielny policjant wyskakuje jak diabeł z pudełka w różnych miejscach, całkiem solidnie od siebie oddalonych. Pojawia się najpierw w komisariacie lotniskowym, za chwilę na wieży kontrolnej, potem leci ratować oddział SWAT w nowej części terminala, a zaraz po tym - opuszcza się za okno na kawałku szmaty i zasuwa pieszo na jeden z pasów startowych aby za pomocą pochodni ratować samolot linii Windsor przed rozbiciem. Brak sukcesu nie przeszkadza wrócić mu na komisariat lotniskowy, gdzie siedzi z bezradną miną na schodach.
Po drugie w filmie jest coś pt. oddział SWAT - co prawda lotniskowy, ale zawsze. Dla tych co nie wiedzą - SWAT to skrót od Special Tactics And Weapons - Specjalna Taktyka i Broń. A co widzimy na screenie? Klasycznego M16 w wersji w jakiej dostarczano go do Wietnamu w latach 60-tych XXw. Broń długa, całkiem niezła w lesie, czy dżungli, kompletnie bez sensu w budynku, nawet tak dużym jak lotniskowy terminal. Co powinien mieć członek SWAT? Coś zgrabnego i poręcznego - np. MP5 - broń stworzoną dla antyterrorystów - poręczna, wygodna, szybkostrzelna. Czy w filmie taka jest? Tak, jest - z niej zostaje zabity oddział SWAT - co widać na kolejnym screenie (to ładne coś, w lewej ręce złego człowieka w białym wdzianku). O takim drobiazgu jak brak kamizelek kuloodpornych dla drużyny SWAT nie wspominam...
John McClane nie poddaje się łatwo. Wspomniałem już że potrafi pokonać na swoich nogach sporo kilometrów w półtorej godziny. Dokładam kolejne punkty jego marszruty, Po nieudanej próbie ocalenia samolotu linii Windsor - ponownie wykonuje pieszy spacer na inny pas startowy - aby przejąć złego generała. Dla odmiany rączo galopuje podziemnym korytarzem. Potem wychodzi na środku pasa startowego z podziemnego kanału, tuż przed lądującym samolotem. Jak wspomniałem - bywałem służbowo na wielu lotniskach - kanału takiego jak żyję nie widziałem. Na pasie nie ma prawa być żadnej studzienki (przez grzeczność nie wspomnę że odstrzelenie kłódki z broni krótkiej jest zasadniczo awykonalne, a na pewno jednym strzałem;-). Pomijamy szczegóły i skupiamy się na następnej scenie.
Nie udaje się próba przejęcia dyktatora, bohater barykaduje się w kabinie pilota. I tutaj następuje wręcz ejakulacja spaczonej fantazji scenarzysty. Najpierw drzwi z cieniutkiego duraluminium okazują się całkowicie kuloodporne. Potem jednak próba wykonania durszlaka z kabiny pilota, poprzez strzelanie z zewnątrz kończy się pełnym sukcesem - widać jak wewnątrz kabiny pociski robią sieczkę ze wszystkiego. Oprócz drzwi. W rzeczywistości - kuloodporne w lotnictwie są prawie wyłącznie bojowe śmigłowce. Każdy inny samolot dziurawi się czymkolwiek mocniejszym od wiatrówki. Wracamy do akcji filmu. Nasi źli terroryści wrzucają granaty do środka. Jeden załatwiłby sprawę bez problemu, tymczasem ładują ich na oko z dziesięć. Czas detonacji od momentu wyjęcia zawleczki i zwolnienia zapalnika to góra 8-9 sekund. Na ekranie bohater ma czas podelektować się idealną krągłością granatów, policzyć je, usiąść na fotelu pilota, zapiąć pięciopunktowy pas którego klamrę widzi pierwszy raz w życiu i odpalić katapultę. Logicznym jest iż brakłoby mu czasu, ale najzabawniejsza jest katapulta. A dokładnie fotel katapultowy klasy Zero-Zero. Można go odpalić przy zerowej prędkości i wysokości samolotu. Czyli samolot w filmie spełnia warunek. Z małym ale - w maszynach transportowych, a takim jest występujący w filmie C-123 - nie ma foteli katapultowych. W sytuacji awaryjnej pilot wstaje, idzie do drzwi desantowych i spokojnie wyskakuje ze spadochronem. Fotel Zero-Zero jest zbyt drogi w eksploatacji aby zastosować go w transportowym, powolnym samolocie.
Po atrakcjach związanych z lataniem w fotelu katapultowym - bohater radośnie powraca na lotniskowy komisariat. Zakładamy że go tam dowieziono, bo filmowe 90 minut to naprawdę za krótko na spacery na nogach... Teraz chwila rozmowy ze specjalistami od terroru przysłanymi przez Armię Stanów Zjednoczonych. Dzielni ci wojacy mają na sobie umundurowanie typu BDU Woodland - czyli coś doskonałego do lasu. Ale nie na lotnisko zimą. Na pewno nie. Trochę ratuje ich później przyodzianie się w białe kondomiki. Jednak ci specjaliści od terroru okazują się być wyposażeni w broń identyczną jak poprzednio lotniskowy SWAT. Coś słabi specjaliści...
Mógłbym jeszcze długo wymieniać kolejne błędy, takie jak lądowanie samolotów na nieodśnieżonym pasie startowym (niewykonalne - połamią podwozie i katastrofa jak w banku), rozmowa McClane z Barnesem kiedy to dowiadujemy się że sprawdzili już 15 miejsc gdzie potencjalnie mogli ukryc się terroryści (cały czas w ciągu 90 minut), walka terrorystów z antyterrorystami za pomocą ślepej amunicji, co zauważyłby każdy policjant bez wysiłku (płomień wylotowy - w każdym filmie wali się ze ślepaków, ale prawdziwe strzały nie dają wyraźnego ognia), itd...
Poprzestanę jednak, bo kiedy film się skończył - wiedziałem że kiedyś jeszcze obejrzę go z przyjemnością. Mimo błędów. Bo ma w sobie coś magicznego, mimo tego że czas obszedł się z nim dość brutalnie obnażając niedoróbki scenariuszowe. Same efekty typu latające samoloty, chmury, ogień, eksplozje - są nadal doskonałe i smakowite. Większość z nich to makiety, realizacja z tylną projekcją, fałszowana perspektywa. Mimo prawie dwudziestu lat - nadal zachwycają. Film ma też dobrą dynamikę i rytm. Nie nudzi, nie obniża napięcia - cały czas coś się dzieje. Nadal stawiam go wyżej niż część pierwszą - mimo błędów które pokazałem.
Na koniec, dla porządku wspomnę o jeszcze jednym, koronnym byku - w scenie finałowej. Otóż nie da się podpalić niczego co jedzie szybciej niż ok. 20 km/h za pomocą ścieżki ognia z rozlanego paliwa. Nie da się też wylądować samolotem korzystając z takiej płonącej ścieżki jako drogowskazu - po prostu jej czas palenia liczy się w sekundach a nie kwadransach;-)
Pomimo wszystko jednak, zachęcam do przypomnienia sobie tego filmu - ważnego kroku w kinematografii sensacyjno-rozrywkowej. To dobrze spędzone dwie godziny...
W nastepnej czesci wspomnien poprosze o Christine albo jakis inny horror z dawnych lat (moze jakis z Bela Lugosi) Mam wrazenie, ze wspolczesne filmy grozy nie sa nawet w polowie tak grozne jak te sprzed lat...
OdpowiedzUsuńSpoko, na święta tradycyjnie będzie w TV Szklana Pułapka 1,2,3,4,5.... upss... chyba się rozpędziłem :)
OdpowiedzUsuń