Microsoft wypuścić raczył Service Pack oznaczony numerkiem jeden - do swojego ostatniego dziecka na rynku systemów biurkowych. Wtrynili to już nawet do Update Service - zatem musiałem zainstalować na maszynie testowej, zanim zezwolę pozostałym na użycie tegoż. Jak zwykle zupełnie mnie nie interesuje co on poprawia, naprawia, zmienia. Od tego są onaniści programowi, jak coś będzie nie tak - fora i portale pełne będą żali że coś znowu źle działa i żeby absolutnie nie instalować. Mnie tradycyjnie interesuje tylko to, czy po zapodaniu arcydzieła programistycznego wszystko w maszynach produkcyjnych będzie działać - bez konieczności angażowania mnie w jakieś dodatkowe działania;-)
Wskakuję więc na serwer Microsoftu i szukam SP1 do Seven. Jest! Oczywiście aby pobrać - trzeba się poddać sprawdzeniu legalności systemu. Weryfikacja bez problemu, chcę pobierać. I pierwsze niecenzuralne słowo wymyka się z mych lekko rozchylonych ust. Dziewięćset trzy megabajty! WTF? Co to zawiera?! Całego Sevena w wersji instalacyjnej?! Mało tego - paczek jest kilka - po jednej dla najpopularniejszych procesorów. Trzeba się chwilę zastanowić co mamy pod maską. Ściąganie na szybkim łączu zajęło mi na szczęście tylko kilka minut. Za to instalacja dostarczyła doznań do tej pory nieznanych:
Komunikat nie kłamie. To naprawdę trwa godzinę. Bitą godzinę na maszynie z 4GB RAM i procesorem Intel i5 M560 z zegarem 2,6GHz. To się po prostu w pale nie mieści. Firma która zatrudnić może najlepszych programistów zdała się chyba na studentów informatyki z ............ (kropki celowe - nie chcę nikogo obrażać, więc każdy sobie sam wstawi słowo;-) SZOK! Naprawdę zwisa mi co ten SP poprawia i jak szalenie jest skomplikowany. Jest programistycznie spierdolony, bo tylko tak można wyjaśnić rozmiar paczki i czas instalacji. Nieoptymalny, rozbuchany kod napisany przez bandę nieudaczników. Zresztą cały Seven to koszmar pożerający każdy megabajt wolnego miejsca na dysku. A pod maską, głęboko ukryty siedzi Windows 2000 i XP przyozdobione tapetkami, ikonkami i kreatorami dla debili. Do tego dorzucili nieco mechanizmów bezpieczeństwa, przesunęli parę katalogów i mamy "nowy system".
Po 48 minutach - kreatura instalacji SP1 zażyczyła sobie restartu. Zgodziłem się i dostałem jeszcze komunikat o konfigurowaniu uaktualnień, potem nastąpił fizyczny restart maszyny, następnie przed załadowaniem pulpitu popatrzyłem na powoli zasuwające procenty postępu aktualizacji i po pełnej godzinie mogłem normalnie pracować. Oto komunikat kończący instalację i jednocześnie kolejny dowód na to ze jakiś debil to pisał:
Nie, ja nie nacisnąłem raz jeszcze instalatora i nie kazałem ponowić instalacji. To naprawdę jest komunikat który powinien brzmieć - Instalacja zakończyła się powodzeniem. Lub niepowodzeniem i spadaj drogi userze. A tu mamy takiego potworka.
Na zakończenie - SP3 do Windows XP zajmuje 307MB i instaluje się jakieś 10 minut na współczesnych maszynach. Całkiem sporo zmienia - co widać gołym okiem. Komputer wyraźnie przyspiesza, staje się wydajniejszy. Co zatem wpakowano do SP1 w Seven? Gołym okiem ciężko dostrzec jakiekolwiek zmiany. Maszyna działa tak samo, nie widać niczego nowego, poprawiającego wydajność - zatem to 900MB poprawek do nieźle spieprzonego systemu. Brawo Microsoft! Sprzedajecie swój wyrób "systemopodobny" za ciężką kasę - a dajecie wersję dość mocno niezdatną do użytku, skoro trzeba ją łatać takim pakietem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz