Poszukaj w Google...

czwartek, 13 października 2011

Dowód osobisty

Polska to bardzo nowoczesny kraj. Niewielu zdaje sobie z tego sprawę, ale tak jest. Dla zobrazowania tej tezy - posłużę się świeżym przykładem. Zapraszam do lektury.

Nowe dowody osobiste w postaci plastikowej karty, wydawane są w naszej ojczyźnie od nieco ponad 10 lat. Takowy posiada moja żona, z tym że jego ważność skończyła się w dniu wyborów parlamentarnych. Żona udała się więc do najbliższego Urzędu Dzielnicy w celu złożenia stosownego wniosku. Urzędniczka zrobiła duże oczy, naprawdę duże, gdyż - żona nie jest przecież zameldowana w rejonie owego Urzędu. A Urząd to nie byle co - to poważna sprawa jest.

Staranna lektura Ustawy o Ewidencji Ludności i Dowodach Osobistych dała nam niezły ubaw - już kiedyś o tym arcydziele pisałem, ale nadal nie mogę się nadziwić jak można skonstruować tak nieprzystające do rzeczywistości prawo i jeszcze pozwolić aby połowa tej ustawy była martwa... Tym niemniej dowiedzieliśmy się iż Urzędem właściwym do załatwienia tak banalnej sprawy jak wydanie podstawowego dokumentu obywatela - jest Urząd w miejscu zameldowania. Jako że nie mieszkamy tam gdzie jesteśmy zameldowani a w miejscu gdzie mieszkamy z racji popieprzonej ustawy i zawiłości dopiętych do niej przepisów - zameldować się nie możemy na stałe - pozostała nam szybka wycieczka 150 km w jedną stronę.

Zwiedzając rozkopane drogi z okazji zbliżającego się Euro 2012 - podróż to jedyne trzy godziny. Załatwienie sprawy w Urzędzie - 10 minut - wniosek był już wypełniony wcześniej, fotki przygotowane - wszystko załatwione. No prawie. Żona bowiem skorzystała z nowoczesnej możliwości - poprosiła o przekazanie gotowego dokumentu do Urzędu w Warszawie. Pan zrobił duże oczka i powiedział że to przecież potrwa dłużej i że lepiej odebrać tutaj. Jasne, nie mam nic lepszego do roboty tylko dymać znowu 150 km w jedną stronę, po rozkopanej gierkówce, po to żeby plasticzek odebrać. Żona też zresztą nie była tą perspektywą zainteresowana i stanowczo zażądała przekazania dokumentu. Tak zrobiła kilka lat temu z Prawem Jazdy i nawet się udało.

Teraz będzie najlepsze - Pan sugerował odbiór dokumentu w Piotrkowie, bowiem gotowy dowód i tak do niego przyjedzie. Urząd w Piotrkowie wyśle wniosek i foto do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie, tam dokument wyprodukują, wyślą do Urzędu w Piotrkowie, ten go obejrzy i wyśle do Urzędu w Warszawie. BRAWO!!!

Żeby nie było że tylko narzekam - oto jak to powinno wyglądać:
- idę złożyć wniosek do pierwszego z brzegu urzędu,
- wypełniam go elektronicznie, lub jeśli jednak urząd woli - na papierze,
- wniosek wraz z fotką leci elektronicznie do PWPW wraz z infem gdzie ma być przekazany do odbioru,
- koniec.

Nie wiem po co jest system Pesel, skoro wydanie Dowodu Osobistego jest drogą przez mękę. Zaraz sprawdzę kiedy kończy się mój dokument - bowiem w Ustawie jest pewien zabawny zapis, który prawdopodobnie umożliwi przyjęcie wniosku w dowolnym Urzędzie. Korci mnie aby go wypróbować.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Ostry tuning wkrętarki

Dzisiaj notka z pogranicza majsterkowania i ASG. Dotyczyć będzie zabaw z prądem we wkrętarce. Skoro jednym ze stopni tuningu karabinka ASG jest wymiana baterii na wydajniejsze ogniwa Li-Po - to czemu nie zrobić tego we wkrętarce? ;-) Tym bardziej że krew mnie zalewała za każdym razem jak kończył się prąd we wkrętarce, a ładowanie to kilkanaście godzin - z LiPo będzie błyskiem;-)

Większość sprzedawanych nam elektronarzędzi akumulatorowych ma w sobie starożytne ogniwa NiCd. Nie lubią one ładowania wysokim prądem (długo trwa ładowanie), źle znoszą zimno, starzeją się, mają efekt pamięciowy, są ciężkie i drogie. Do mojej wkrętarki - nowy akumulator 12V to 130 zł (znalazłem i po 170 zł). Tymczasem w domu mam kilka pakietów LiPo do karabinków. Czemu mam ich używać tylko w weekendy? ;-) Szybka analiza i oto wynik: wysokowydajny akumulator modelarski, firmy Pelikan, o pojemności 1100mAh, napięciu 11,1V i wydajności prądowej 36C (prawie 40A) to koszt ok. 80 zł. Z powodzeniem zmieści się w oryginalnej obudowie i zastąpi NiCd. Jako że posiadam już ten pakiet - koszt przeróbki równy jest zero złotych. Pakiet LiPo jest lekki, wydajny prądowo, odporny na zimno, nie ma efektu pamięciowego i najlepsze można naładować do pełna w 10 minut! Jak to zrobić?


czwartek, 7 lipca 2011

Deszcz i ASG

Mała przerwa w prowadzeniu bloga, spowodowana została zrośnięciem się obojczyka;-) Rzuciłem się w wir rozgrywek ASG i innych zajęć, na co czekałem dwa miesiące z utęsknieniem. Dlatego zaniedbałem pisanie, ale powoli wrócę do tego zadania;-) 

Dzisiaj chciałem napisać o grze w warunkach deszczowych, podczas polskiej pory monsunowej, czyli latem;-) Tak się złożyło, że w sobotę 2.07.2011 brałem udział w grze pt. CNN. Padało ze dwa dni przed i w noc przed grą, oraz pod koniec rozgrywki. Deszczu spadło chyba po parę litrów na metr kwadratowy. Tym niemniej przybyło 70% osób które się na grę zapisały. To zacny wynik i zasługują obecni na pochwałę, bo łatwo nie było. Buty puszczały po 300 metrach spaceru w wysokiej trawie, spodnie mokre do kolan od owej trawy, a wyżej od deszczu. Repliki elektryczne całkiem nieźle znosiły deszcz, zdecydowanie gorzej z ludźmi;-) Dlatego chcę napisać trochę o sposobach zabezpieczenia się przed wilgocią i działaniach po powrocie do bazy. 

środa, 6 lipca 2011

Aster

Jak całkiem spora część warszawiaków korzystam z usług Aster. To lokalny dostawca internetu, telewizji, usług telekomunikacyjnych, itp. Mieszkałem w kilku lokalizacjach w Warszawie i dopiero w obecnej jest kabel Aster. Wcześniej próbowałem korzystać z ich usług, ale z braku okablowania w budynku - niezmiennie słyszałem w słuchawce telefonu że będzie on okablowywany w IV kwartale roku. Tyle historii, obecnie od dwóch lat mam od Aster telewizję w pakiecie analogowym Basic i internet 20Mbit. Płaciłem 147 zł miesięcznie za dwie usługi i nie dawałem sobie wcisnąć dodatkowych - czyli pakietu cyfrowego Basic Plus, mimo chamskich zagrań pt. wycofanie jakiegoś kanału z Basic i przeniesienie do Plus, oraz usług telefonicznych. Jednak dwa lata dość zgrabnie zleciały i mamy dzień dzisiejszy, a w nim serię zgrzytów. 

wtorek, 7 czerwca 2011

Opakowania

Kiedyś już pisałem o oznakowywaniu opakowań - konkretnie chodziło mi o to że na ludzkich konserwach rysowane jest zwierzątko które będziemy spożywać, a na zwierzęcych - mordka zwierzaka dla którego jedzenie przeznaczono. To jest trochę mylące, ale można od biedy zapamiętać. Cała notka jest tutaj. Wspominam o tej sprawie dlatego, że znalazłem lukę poważną w oznakowaniu produktów kosmetycznych.

Jak większość mężczyzn nie stosuję żadnych wymyślnych kremów czy balsamów, stworzonych dla peda... ...eeee, metroseksualnych mężczyzn. Nie odczuwam takiej potrzeby, uważam że naturalne piękno mej osoby jest ponadczasowe i nie muszę go tłuszczami wzmacniać;-) Jednakże spaliłem sobie nieco nosek na słońcu - w czasie dużej imprezy. Tak mocno że skóra pękła niestety. Zapragnąłem więc posmarować go czymś i w tym celu udałem się do łazienki, przejrzeć zapas kremów wszelakich mojej szanownej małżonki. I tu pojawił się problem. Bowiem preparaty te są w niedużych opakowaniach, a na nich malutkimi literkami wypisano ich cudowne właściwości i przeznaczenie. Zeszło mi naprawdę długo zanim znalazłem krem do twarzy, do cery suchej i wrażliwej - czyli idealny na mój biedny kinol.

I tu pojawia się pewien pomysł. Oddaję go zupełnie za darmo, wszystkim marketingowcom medytującym nad tym jak sprzedać mężczyznom zbędne im kremy itp. Jak wiadomo faceci są wzrokowcami, zatem to bodźce wzrokowe ułatwiają im wręcz przeżycie. Dlaczego zatem nie produkujecie kremów w opakowaniach informujących o przeznaczeniu? Krem do twarzy? Opakowanie to gustowna mordka. Krem do stóp? Zamiast w tubce - zgrabna stopa, rozmiar 44. Krem do rąk? Opakowanie w kształcie pięści! Krem na hemoroidy mi nieco do koncepcji nie pasuje, ale już taki ujędrniający do biustu - zdecydowanie tak.

Widzę okiem wyobraźni te regały w marketach wypełnione piersiami, twarzami, dłońmi i dupskami. I facetów którzy rzucają okiem i wiedzą do czego dany krem jest. Bez czytania tasiemcowej ulotki napisanej mikroskopijnymi literkami. Krem do golenia? Opakowanie w kształcie głowy Rumcajsa - z solidną brodą;-) Żel pod prysznic? Wielka "słuchawka" prysznicowa. Żel intymny? ...

czwartek, 26 maja 2011

ZUS - WTF?

Ponarzekałem ostatnio na Pocztę Polską i listonoszy. Instytucja ta nie próżnowała - mój ulubiony listonosz zostawił mi kolejne awizo, podczas gdy oczywiście byłem w domu. Odbiór poszedł nadspodziewanie szybko i przyjemnie, tym razem nie była to jednak paczka, a pismo z ZUS. Zwrócili mi moje zwolnienie lekarskie L4 celem uzupełnienia danych. Dobrze że jestem jeszcze młody i mam mocne nerwy. Oto bowiem przykład wyjątkowej bezczelności  urzędniczej - pacjent na zwolnieniu ma latać i szukać lekarza który wystawił mu zwolnienie na druku zaakceptowanym przez ZUS (i zapewne ZUS owego lekarza stosowną broszurką poinformował jak się  ów druk wypełnia). Zdaniem ZUS ja mam wiedzieć czy zwolnienie jest dobrze wypełnione czy źle!

Traf chciał że była akurat środa - jedyny dzień kiedy przyjmuje lekarz który wystawił mi ów kwit. Pojechałem więc do szpitala MSWiA aby móc uzupełnić dokument. Oczywiście próba szybkiego wjazdu do gabinetu spaliła na panewce, musiałem poczekać jakiś kwadrans. Lekarz był wielce zdziwiony, ale uzupełnił brak. Przepraszam jednak nie powiedział. Mając w ręku poprawiony świstek - zadzwoniłem do ZUS na podany w piśmie numer z pytaniem - co dalej? Pani zawinszowała sobie posiąść kwitek pocztą. Zmełłem dźwięczną "kurwę" pod nosem i pojechałem na pocztę. Tam kupiłem kopertę i opłaciłem list priorytetowy i polecony - 4,15 zł poszło. Do tego bilet dobowy za 9 zł - abym mógł eskapadę do szpitala uskutecznić. Czemu to ja mam za to zapłacić że lekarz się zapomniał i nie wpisał - uwaga - daty wystawienia dokumentu? ZUS postępuje tutaj bardzo cwanie - opierając się zapewne na jakimś wewnętrznym przepisie i zwraca L4 do chorego mimo że on nie jest stroną w tej sprawie zupełnie. Ale w pisemku jest napisane - nieuzupełnienie i niezwrócenie - skutkuje brakiem wypłaty zasiłku chorobowego. Gdyby nie to że kasa owa jest mi raczej potrzebna - zwróciłbym niepoprawione zwolnienie do ZUS z informacją żeby mnie w dupę pocałowali i zwrócili się do wystawcy dokumentu. W końcu na owym L4 jest pieczęć szpitala i lekarza. Szpital powinien lekarza do poprawienia pobudzić i potrącić mu z poborów koszt odesłania zwolnienia do ZUS.

Ciekawe co by było gdybym owo zwolnienie miał wystawione np. w innym mieście? Albo nie miałbym złamanego obojczyka (no już zrośnięty), tylko obie nogi? Czy ktoś w tym pieprzonym ZUS ma mózg i go używa, czy też zatrudniają wyłącznie takich co mają tunel powietrzny między uszami? Kto odda mi moje 13 zł? Niby to niewiele, ale chodzi o zasadę. Obywatel jest obciążany kosztami czyjejś niekompetencji - wystarczy że płacę podatki, za jednostkowe przypadki dopłacać nie mam zamiaru. Dlatego sporządziłem pisemko do Wydziału Zasiłków ZUS z żądaniem zwrotu mi 13 zł i 15 gr. Niech się cieszą że żądam tylko tyle - mogłem pojechać taksówką... Jak dostanę odpowiedź - będzie notka.  



wtorek, 24 maja 2011

Poczta Polska - kłamcy i nieroby

Z utęsknieniem czekam dnia w którym polski rynek pocztowy zostanie uwolniony. I zacznie się prawdziwa konkurencja, a moloch na glinianych nogach, czyli nasza kochana Poczta Polska z hukiem upadnie. I w nosie mam że tysiące prawdziwych, rdzennych polaków straci pracę, a taka zasłużona dla kraju firma runie. Takiej ostoi leni i nierobów nie ma chyba w Polsce drugiej. Niech upadnie czym prędzej - bo to sami pracownicy tej instytucji są winni temu, jak są postrzegani oni i ich pracodawca przez naród. Powiedzenie że się pracuje na poczcie - wzbudza obecnie tylko uśmiech politowania, a przed wojną był to szanowany pracodawca i prestiżowa praca. Dziś pozostały już tylko wspomnienia dawnej świetności i kilkusetletniej historii. 

poniedziałek, 23 maja 2011

Laryngofon

Z racji istnienia zapotrzebowania społecznego - dziś o laryngofonach. W Google próżno szukać wiedzy o nich - wszędzie mamy wklejkę zaczynającą się od zdania: "Laryngofon to specyficzna odmiana mikrofonu wyróżniająca się tym, że jego membrana nie jest pobudzana przenoszoną przez powietrze falą dźwiękową, tylko drganiami skóry na szyi w pobliżu krtani." Pochodzi zapewne pierwotnie z Wikipedii i kopiowana jest gdzie popadnie. Postanowiłem więc temat przybliżyć.

Racal Clansman RT

czwartek, 19 maja 2011

Bankowość mobilna w Millennium

Trochę się nam nie ułożyła współpraca z bankiem Millennium, o czym pisałem kilka miesięcy temu. Początkowy mój zapał skutecznie ostudziły pokrętne systemy i męczące procedury - oczywiście w trosce o moje bezpieczeństwo. Stąd też konto to używane jest tylko jako portfel na bieżące zakupy. Raz w miesiącu przelewam tam odliczoną kwotę i za te pieniądze kupujemy z żoną to co niezbędne do jedzenia przez cały miesiąc. W tej roli konto się sprawdza. Nadal najbardziej irytuje mnie logowanie się do systemu za pomocą:
- numeru klienta (osiem cyfr)
- hasła klienta (wyłącznie numeryczne)
- losowych cyfr z Pesel lub numeru dokumentu.



środa, 18 maja 2011

PałerPoint i problem

Ostatnio natknąłem się na taki komunikat w Power Point:

"Program Powerpoint nie może wyswietlić niektórych fragmentów tekstu, obrazów lub obiektów na slajdach poniewaz zostały one uszkodzone" i coś tam dalej.

Wyświetlone zostają białe slajdy, lub brakuje tylko częśći zawartości. Problem dotyczy tylko Office 2003, a jego przyczyną jest jedna z ostatnich poprawek do PowerPointa. Konkretnie Security Update o numerku KB 2464588. Należy wejść do Panelu sterowania, odpalić Dodaj/usuń programy, włączyć wyświetlanie aktualizacji. Następnie odszukać na liście Microsoft Office i poniżej będzie owa poprawka. Klikamy w usuń i problem rozwiązany. Smacznego.

Radio w ASG

Powrócić pora do tematu ASG - jako że obojczyk już prawie sprawny;-) Dzisiaj chciałem poruszyć temat łączności na polu walki na plastikowe kulki;-) Być może painballowcy również skorzystają z zawartych tu informacji, ale nie zaręczam, nie znam specyfiki ich pola walki. 

Na początek należy się zastanowić nad tym czy radio jest wogóle potrzebne. Jeżeli nie jesteś członkiem teamu, grasz zazwyczaj jako samotnik, uczestniczysz w małych strzelankach leśnych - radio jest Ci właściwie zbędne. Możesz je mieć do słuchania, owszem to się przydaje, ale chaos o którym powiem za chwilę - szybko leczy z nasłuchu. Z mojego doświadczenia wynika że samotnemu wilkowi radio jest niepotrzebne. Co nie znaczy że nie może go mieć. 



poniedziałek, 16 maja 2011

Dell Streak

Minął rok odkąd zmieniłem G1 na Motorolę Milestone. To długo. Dlatego nadeszła pora na kolejną zmianę ;-) Padło na Della Streak z ekranem o przekątnej 5". To już nie telefon, a jeszcze nie tablet. Takie urządzenie stoi okrakiem między dwiema rodzinami, ale w moim wypadku zostało mianowane telefonem, bo potrzebuję głównie tej roli. Producent jednak twierdzi że to tablet z funkcją telefonowania - co niestety zostało wyraźnie podkreślone w kilku momentach o których napiszę poniżej. Mój Dell jest bardzo przemyślanym wyborem, nie kierowałem się impulsem, starannie przeanalizowałem potrzeby i możliwość ich zaspokojenia przez urządzenia dostępne na rynku. 

Streak, przy niemałej Motoroli Milestone

Streak 5 nie jest dla każdego. To jest jasne jak tylko na niego spojrzymy. Jest duży i dobrze leży w ręce kogoś kto ma minimum 175 cm wzrostu. Osoby mniejsze po prostu będą miały problem z trzymaniem go. W moim wypadku przy 182 cm - ten kłopot nie istnieje;-) Mogę go też przyłożyć do ucha i porozmawiać bezpośrednio. Mimo rozmiarów - jeszcze nie razi. Zresztą prawdziwy miłośnik gadżetów nie może przejmować się takimi duperelami;-) W moim konkretnym przypadku wielkość Streaka nie ma i tak znaczenia - rano zakładam na ucho słuchawkę Bluetooth, a wieczorem zdejmuję. Nie lubię prowadzić rozmów z telefonu trzymanego w ręce, a dziennie spędzam około godziny (czasem więcej) na ustalaniu masy drobiazgów przez telefon. Streak nie zmieści się też do kieszeni spodni, jak każdy inny telefon. Ja noszę go w kieszeni bluzy, lub torbie na drobiazgi - nie przeszkadza mi ten rozmiar. Gdyby miał siedem cali - to byłby już problem. 

sobota, 14 maja 2011

Rootowanie Della Streak

Opis dotyczy tylko wersji softu 2.2.2 i oczywiście nie biorę żadnej odpowiedzialności za działania użytkowników. Jeśli coś z tego co napisałem poniżej jest niezrozumiałe - nie dotykaj się do telefonu;-) Jeśli nie wiesz czy root Ci się do czegoś przyda - nie rób go. Jeśli jednak jesteś gotów to czytaj dalej.

Aby dokonać zabiegu niezbędne jest zainstalowanie sterowników ADB w komputerze - najprościej zainstalować dostarczone przez Della oprogramowanie do synchronizacji telefonu z komputerem. Niestety straszna to kobyła. Druga opcja to poszukanie w necie Fastboot interface (Google USB ID) - to składnik SDK dla Androida. 

Krok następny - to pobranie kilku paczek - pierwsza, druga i  trzecia. Rozpakowujemy pierwszą i zmieniamy nazwę pliku fastboot-windows.exe na fastboot.exe. Rozpakowujemy drugą i wyjmujemy z niej plik - jedyny jaki tam jest i kopiujemy do pierwszego katalogu. Trzecią paczkę w takiej postaci jak jest - kopiujemy na kartę pamięci w telefonie (Superuser.zip). 

wtorek, 10 maja 2011

Maska z interkomem - v.2

Trzy miesiące temu pisałem o wbudowaniu interkomu do maski drucianej typu BAT. Rozwiązanie sprawdzało się doskonale, ale czułem pewien niedosyt - przeszkadzał mi przycisk PTT nie do końca dostosowany do moich potrzeb, a nie mogłem nigdzie kupić idealnego. Dlatego podjąłem decyzję o przeróbce całości zestawu. Postanowiłem wbudować fabryczny, kontraktowy brytyjski zestaw Racal Clansman RT z laryngofonem wprost w maskę. Wygląda on tak:


czwartek, 5 maja 2011

Zrastam się;-)

To już niemal miesiąc od złamania obojczyka. Notkę piszę dla nieszczęśników którzy może teraz a może jutro złamią swój obojczyk i szukać będą w necie informacji o tym;-) Nie martwcie się, boli tylko 4-5 dni. Tylko te pierwsze są najgorsze, ale da się przeżyć i to bez środków przeciwbólowych. Po miesiącu jest już luzik. Czuję tylko lekkie bóle kiedy ruszę ręką nieco poza zakres w jakim była używana - to raczej efekt nieużywania jej w pełni. Na temblaku nosiłem ją tylko ok. 4-5 dni, później zazwyczaj dłoń w kieszeni. Cały czas mam na plecach ortopedyczną ósemkę - przez 24h/dobę Zupełnie spokojnie siedziałem też przy komputerze. Kontrola lekarska po 3 tygodniach od złamania, połączona z rentgenem - wykazała że zrost jest prawidłowy. Kość nie zrasta się idealnie jak była, ale w przypadku obojczyka nie jest to problemem. Ważne żeby prosto w osi.

Sama wizyta kontrolna - finansowana przez NFZ, w szpitalu, a ja czułem się jak w prywatnej klinice. Zajechałem na 14:00 - jak byłem umówiony. Od razu wejście do gabinetu, tam szybka kontrola manualna i skierowanie na prześwietlenie. Rejestracja RTG - 10 metrów dalej. Zapis w pół minutki, do gabinetu też nie ma kolejki, wchodzę, staję przy machinie - szybki strzał i wychodzę. Pięć minut później do gabinetu ortopedy, który już ma fotę na ekranie kompa. Powiększa, ogląda i wyrokuje że jest ok. SZOK!

Jeśli więc łamiecie sobie coś w Warszawie - należy dać się zawieźć do szpitala MSWiA na Wołoskiej;-) Polecam. 

Zestaw żartobliwych, złotych rad dla złamańców wygląda następująco:
- zaplanuj do którego szpitala chcesz trafić w razie urazu
- nie łam obojczyka, raczej palce u nóg
- nie daj się nabrać na pożeranie zimnych nóżek jeśli ich nie lubisz - kup sobie żelki na żelatynie
- cierpliwie czekaj aż się zrośniesz
- nie przeciążaj złamanej części zbyt szybko

Zdrowiejcie w spokoju i oby jak najmniej bolało. Ja za dwa tygodnie dosiądę roweru i skutera. No może za trzy;-) 



środa, 4 maja 2011

Jak pies z kotem

Koncepcję miałem już dawno, ale żona uparcie mówiła NIE. Chodzi o posiadanie (lub bycie posiadanym przez) kota. Mi osobiście podobają się koty jako koty, bez szczególnego napalania na konkretną rasę kocią;-) Wystarczyłby i dachowiec. Jednak NIE to NIE i musiałem powstrzymać chęć posiadania (lub bycia posiadanym przez) kota. Jednak całkiem niedawno, gdzieś pod Warszawą narodziła się kotka która przybyła do naszego domu. Dachowiec, jak najbardziej. Żona pierwsza zasygnalizowała chęć posiadania (czym mnie zaskoczyła), córka przyklasnęła, więc i ja nie stawałem okoniem. Jak zwykle zresztą na mnie spadł obowiązek nazwania zwierzątka. Kotka, czyli suczka, czyli imię żeńskie. Ale kto powiedział że musi to być koniecznie żeńskie? Zatem kotka ma na imię Vincent Vega (bardziej pretensjonalnego nie wymyślałem:-) i wszyscy wołają na nią Vega. Z czego zadowolony jestem niezmiernie - gdyż Travoltę w tej roli uwielbiam.

Kotka jednak łatwego życia nie ma. W domu od dziesięciu niemal lat króluje jamnik krótkowłosy w wersji samiec alfa do kwadratu. Koty zazwyczaj ganiał, ale kiedy przebywał z pewnymi kotkami w domu znajomych, po 2-3 dniach zaczynał etap tolerowania ich obecności. Przeczytałem zatem co w necie na temat przyzwyczajania psa i kota piszą. Niewiele z tego wynika - raczej czekać i patrzeć co będzie. 



poniedziałek, 2 maja 2011

Czy Polacy to idioci?

Tak zapewne sądzi Tesco w Warszawie. Konkretnie to na Gocławiu. Nowe, rzekomo największe w Polsce. Byłem tam właśnie na zakupach. Kawał ze mnie buraka bo zakupy z listą, zero kupowania impulsowego, staranne sprawdzanie cen - bo nie lubię być jeleniem, dla miszczuf marketingu. Jednak na stoisku z napojami znalazłem prawdziwy paśnik dla jeleni:


Oto zajebista wręcz promocja. Kupujemy sześciopak dwulitrowych butelek CocaColi. Płacimy jednak tylko za cztery, dwie mamy gratis. Tak głosi zarówno napis na zgrzewce, jak i na starannie skonstruowanej etykiecie. Tylko cena coś nie teges. Wychodzi 4,83 za butelczynę. Idę do regału gdzie stoją pojedyncze butelki i co widzę?


Promocja trwa tyko do 4.05 - chcesz się poczuć jak prawdziwy idiota? Zasuwaj do Tesco na Gocławiu, zanim się skończy...

wtorek, 26 kwietnia 2011

SP1 do Windows Seven

Microsoft wypuścić raczył Service Pack oznaczony numerkiem jeden - do swojego ostatniego dziecka na rynku systemów biurkowych. Wtrynili to już nawet do Update Service - zatem musiałem zainstalować na maszynie testowej, zanim zezwolę pozostałym na użycie tegoż. Jak zwykle zupełnie mnie nie interesuje co on poprawia, naprawia, zmienia. Od tego są onaniści programowi, jak coś będzie nie tak - fora i portale pełne będą żali że coś znowu źle działa i żeby absolutnie nie instalować. Mnie tradycyjnie interesuje tylko to, czy po zapodaniu arcydzieła programistycznego wszystko w maszynach produkcyjnych będzie działać - bez konieczności angażowania mnie w jakieś dodatkowe działania;-)

środa, 13 kwietnia 2011

Zdrowieję

Złamanie obojczyka to paskudna rzecz. Mała kosteczka, będąca "zastrzałem" dla stawu barkowego - dopóki cała - jest ok. Jej pęknięcie to problemy o jakich nawet nie śniłem. Nie można się schylić, położyć, wstać, usiąść - bez bólu. Kichanie i kaszel też są bolesne i to cholernie. Gruźlik ze złamanym obojczykiem ma podwójnie źle. Jutro minie pełny tydzień od wypadku i już wiem że najbardziej przesrane są pierwsze cztery dni. Bolały mnie stłuczenia po upadku (sztywność kilku części ciała), plus ten nieszczęsny obojczyk. Ponieważ nie mam gipsu, tylko gustowną ortezę, tzw. ósemkę - czuję jak rusza się złamana kość. Dość głupie to uczucie. 


Fotka obojczyka

Byłem dzisiaj na kontroli ortopedycznej. Pan doktor mnie pracowicie wymacał, ocenił postępy, stwierdził ze jest ok i że za 7 dni to już w ogóle będę szczęśliwy. Może i tak, ale póki co jeszcze całkiem nieźle boli. Boli tylko przy dziwnych ruchach, a nie cały czas, więc poza zastrzykiem Ketonalu jaki dostałem w dniu wypadku - nie brałem żadnych prochów. Okazały się zbędne. 

Dostałem też swoje RTG - ślicznie na płytce, w specjalnym formacie diagnostycznym i w jpg. Zdjęcie powyżej wrzuciłem w pełnym formacie - można je sobie powiększyć i docenić jakość cyfrowego rentgena. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie. No i co ciekawe - zero problemu z otrzymaniem. Myślałem że trzeba będzie płacić, albo dać swoją płytę, a tu proszę - 3 minuty i już jest. Na nośniku specjalny browserek, otwiera się fotka w przeglądarce internetowej, ale oczywiście łatwo wydłubać same pliki jpg. Ładne;-)


piątek, 8 kwietnia 2011

Zły początek sezonu

Nie mam szczęścia do skutera w tym roku. Zaliczyłem trzy tygodnie temu wywrotkę na resztkach piasku, na szczęście niegroźnie. Sądziłem że to taka "wprawka" w nowym sezonie, ale niestety wczoraj jadąc do klienta - miałem poważniejszy wypadek - gwałtowne hamowanie na nawierzchni pokrytej porannym deszczykiem skończyło się poślizgiem i glebą. Pękł obojczyk lewy i trzeba było pojechać do szpitala. Skuter cały zasadniczo, ja w sumie poza tym obojczykiem też w niezłym stanie, ale chcę dzisiaj napisać o tym co zobaczyłem w szpitalu. Bo nie był to byle jaki szpital - tylko ten w którym leczą naszych dostojników państwowych - Szpital MSWiA. 

Mili ludzie podrzucili mnie z miejsca przyziemienia do szpitala (którym tutaj serdecznie dziękuję) i udałem się na Izbę Przyjęć. Znalezienie jej nie jest takie proste, ale udało się. Kolejeczka do rejestracji nie jest niczym miłym, szczególnie z bolącym coraz bardziej barkiem, ale kilka minut musiałem odstać. Aby się zarejestrować trzeba mieć dowód osobisty i poświadczenie faktu bycia ubezpieczonym. Oczywiście zawsze wożę ze sobą aktualny druk ZUS RMUA :-) Ciekawe że w 12 lat od rozpoczęcia informatyzacji ZUS - nadal trzeba mieć ten świstek - jakby nie można było zrobić prostej strony www, gdzie w jedyne pole formularza wpisuje się pesel i dostaje odpowiedź o treści:
"Obywatel o nr Pesel - XXXXXXXX w dniu sprawdzenia tj. XX-XX-XXXX jest objęty ubezpieczeniem" 

wtorek, 15 marca 2011

Internet Explorer 9 - gorące badania

Microsoft udostępnił swoją przeglądarkę internetową w wersji numer 9. Nie działa ona już na XP - wymaga co najmniej Visty. Jako użytkownik Seven w wersji 64bit - postanowiłem zbadać co nowego zaoferował największy producent software na świecie. Od razu uprzedzam że będę subiektywny - bo IE nienawidzę i wiem dokładnie za co. Zawiera on zestaw pewnych diabelnie mnie irytujących błędów i niedoróbek. Z wersji na wersję - one nadal tam są. Zatem lecimy z testem na gorąco. 

Wszedłem na stronę Microsoft i widzę do pobrania instalator o masie jakichś 2MB - dobrze oczywiście wiem że to instalka online - a więc resztę sobie dossie sama. Szukam więc wersji offline - z ciekawości ile waży. I co? I jak zwykle - 35MB. Wieeeeelka krowa. Dla porównania - instalka Opery to 8,9MB. I niczego nie dociąga. Pliczek się na szczęście szybko ściągnął - albo marne zainteresowanie, albo mają dobre serwery;-). Instalujemy zatem. I oto mym oczom objawia się instalator który mnie o nic nie pyta. Na nic nie mam wpływu - instaluje się gdzie chce i jak chce. W Operze i Firefoxie można zdecydować o miejscu docelowym itp. Wiem że IE jest częścią Windows i dlatego ma ściśle ustalony sposób instalacji - ale naprawdę nie zaszkodziłby Windowsowi rozwód z IE. Ja osobiście używam innego eksploratora plików niż wbudowany IE i bardzo by mnie ucieszyło gdyby IE nie był tak wszyty w Windows. Czas instalacji tego cuda - ok. 3 minut na procesorze i5. MARNIE. I na deser restart obowiązkowy. Długotrwały bo z elementami konfiguracji systemu i stosowania aktualizacji. W sumie całość operacji to 6 minut. DNO. 

Windows Seven i bufor wydruku

Dzisiaj notka czysto technicza, naszpikowana informatycznym słownictwem, czyli klasyczne i łopatologiczne objaśnienie co zrobić kiedy Windows Seven nie chce nam czegoś wydrukować, a kolega drukuje bez problemu. Tak się bowiem składa że Microsoftowi udało się w Seven zaimplementować nowatorski błąd, który doskonale i do tego w losowo wybranych momentach - blokuje drukowanie. Robi to tak wyśmienicie że zazwyczaj nie pomaga restart komputera. Coś wspaniałego - udało im się spowodować że nie mogę już powiedzieć do użytkownika:
- A czy komputer był już uruchomiony powtórnie?
Co zazwyczaj załatwiało kwestię takich dziwnych błędów i mieliśmy czystego kompa. A tu niespodzianka.

środa, 9 marca 2011

Przygody z Millennium - c.d.

Odcinek finałowy. Dla przypomnienia - celem było założenie darmowego konta wspólnego, z dostępem przez www, kartami zbliżeniowymi i subkonta (lub pełnego konta odrębnego) dla niepełnoletniej córki, również z kartą zbliżeniową. Całość okazała się całkiem skomplikowanym procesem. Obiecane siedem dni na dostarczenie kart oczywiście trwało zdecydowanie dłużej. Moja i żony karta - 13 dni, karta córki 12 dni. System produkcji i wysyłania kart KULEJE!!! Tak zresztą robi cała masa banków - zdaje się że jedyny Citibank wydaje kartę od ręki w oddziale - bo przejął ten system po Handlobanku. Uważni czytelnicy pamiętają że noga moja w Citibanku nie postanie za ten czyn;-)

środa, 2 marca 2011

DIY - karta ekskluzywna

Drogi czytelniku tej notki. Domyślam się że czytasz ją, ponieważ przysłano Ci obleśną kartę i bank twierdzi że innych nie ma i masz się cieszyć że wogóle dostałeś. Jednak gryzie Cię badziewny rysunek, lub zdjęcie tulipanka wybrane z najtańszego katalogu gotowych fotek w sieci. Chcesz coś z tym zrobić, jak najniższym nakładem sił i środków. Doskonale trafiłeś. Notka o tym jak samodzielnie wykonać kartę najbardziej ekskluzywną i pożądaną - czyli czarną;-)

Banki twierdzą że są właścicielami naszych kart, ale to my płacimy za ich wydanie i zawsze możemy kartę zgubić i zastrzec;-) Dlatego też nie widzę większych problemów z pomalowaniem okropieństwa. Potrzebne do szczęścia będzie to co na zdjęciu:



Podcast o ASG

Jakies pół roku temu zostałem zaproszony przez ekipę podcasterów - Diadla i Pihonta do nagrania dłuuuugiego podcastu o ASG. Gaworzyliśmy sobie w przyjacielskiej atmosferze, paląc sziszę i sącząc kawę  i powstało to: http://hukafon.pl/odcinek-specjalny-o-asg-czesc-1/ - jak widać data publikacji z listopada zeszłego roku;-)
Pihont obiecał część drugą, ale na obietnica wisiała sobie bez pokrycia aż do marca 2011;-) Wczoraj zaś stał się cud i chłopaki wypuścili długo oczekiwaną część drugą: http://hukafon.pl/odcinek-specjalny-o-asg-cz-2/

Znowu dużo ględzenia o kulkach, broni, czerwonych szmatach i głupich pomysłach;-) Sądzę jednak że prawdziwy maniak ASG - z przyjemnością posłucha o oczywistych rzeczach, a nowicjusz czegoś się dowie;-) Miłego słuchania.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Walka o ładną kartę

Jak pisałem kilka dni temu - Invest Bank przysłał mi najszkaradniejszą kartę kredytową, jaką me oczy kiedykolwiek widziały. Złożenie reklamacji niewiele dało - po 28 godzinach zadzwoniła pani z Departamentu Kart Kredytowych i poinformowała mnie że nie ma możliwości otrzymania innego wzoru karty - wszystkie mają takie obleśne. Jednocześnie w trosce o moje dobro i zadowolenie - zostanę natychmiast poinformowany o wprowadzeniu takiej możliwości przez bank. Czyli klasyczny BiS - Bierz i Spierdalaj. Podziękowałem zatem za informację, podziękowałem również za aktywację karty - nie będzie mi ona potrzebna. Z racji posiadania na niej pewnego zadłużenia, którego nie jestem w tym momencie w stanie spłacić od ręki - trzeba się zastanowić nad operacją która uwolni mnie od obleśnego tulipanka.

piątek, 25 lutego 2011

Nowa karta kredytowa

Kiedy dwa tygodnie temu rozpoczynałem reformę budżetową w rodzinie, nie przypuszczałem ze będzie tak wesoło i tyle materiału do opisania będzie;-)

 Mam na wszelki wypadek kartę kredytową MasterCard w InvestBanku. Używam jej do płacenia za zakupy przez net, doładowywałem tym córce kiedyś komórkę i takie tam drobiazgi. Czasem zdarzało się zapłacić za coś w sklepie, nawet jeden karabinek ASG kupiłem płacąc nią. Karta starożytna, z paskiem magnetycznym. Oczekiwałem właśnie na przysłanie kart z Millenium w ramach nowego konta, o czym pisałem poprzednio, kiedy to skrzynce pojawiła się koperta z InvestBanku z nową kartą. Trochę mnie to zdziwiło, bo stara karta ważna była do sierpnia, ale okazało się ze to wymiana z okazji wprowadzenia kart z chipem. Oczywiście w trosce o bezpieczeństwo klienta. 

No więc rozłożyłem kartkę do której karta jest przyklejona i zamarłem. Ujrzałem bowiem to co poniżej.


CO TO JEST? Zad pawiana podczas defekacji? Eksplodująca głowa po trafieniu kulą dum-dum? A może kwiatek? Chyba kwiatek. Taaak, to się wydaje słusznym tropem. To zdaje się róża? Nie - to tulipan. Sprawdzam na stronie InvestBanku, a tam więcej takich szkaradzieństw. Do wyboru mam kartę z "uroczym bobaskiem" - niestety nie znoszę dzieci od dziecka, lub żółte tulipany - nie znoszę kwiatów, oraz widocznego tulipanka - powód ten sam. Nie ma karty dla faceta! Na stronie banku napisali że karta kredytowa InvestBank to: "finansowa niezależność, prestiż, bezpieczeństwo". Jeśli tak wygląda prestiż to ja dziękuję i postoję. 


czwartek, 24 lutego 2011

Coś w sam raz dla mnie

Przeglądając pewne forum - natknąłem się na krótki filmik który urzekł mnie tak bardzo, że postanowiłem się nim podzielić z czytelnikami mojego słitaśnego blogaska;-) Oto wspomniane dzieło - koniecznie z dźwiękiem:


Genialna prostota! No i jakże cenna rada dla wielu użytkowników;-) Aczkolwiek z ręką na sercu - nie mogę na swoich narzekać - rzadko się zdarza aby ktoś zadzwonił nie restartując uprzednio komputera. Uczą się;-)

Jak wybrałem bank

Od razu na początku powiem że nie lubię banków. Lubiłem kiedyś jeden, ale kupił go Citibank i zniszczył. Był to  Handlobank, czyli bank dla zwykłych ludzi. Założenie wspólnego konta trwało w nim 10 minut, zabierało 4 kartki papieru i od razu dostawało się kartę płatniczą do konta. Dwanaście lat temu. No i dostęp przez internet też był od razu. Później miałem konto w BZWBK. Takie sobie. Nie było systemu online, klient był przypisany do oddziału, zaletą był niezły serwis bankowy dostępny mobilnie przez WAP. Jakieś osiem lat temu żona wzięła sprawy w swoje ręce i zarządziła Raiffeissen. Okropieństwo. Nie mieli wtedy wogóle systemu internetowego, wszystko załatwiało się przez telefon, gdzie pani zadawała sto pytań czy ja to na pewno ja. Później uruchomili elektroniczny dostęp, ale tu już mnie krew zalała i to ja zarządziłem zmianę banku. Padło na LukasBank.  Konto zakładało się całkiem sprawnie (ok. 20 minut i jakieś 10 kartek), do konta token - niezbędny do zalogowania się i potwierdzania transakcji, karty przyszły po tygodniu. I do dzisiaj (no to już ze trzy lata) działało to bez zarzutu. Ale nie byłbym sobą jakbym czegoś nie wymyślił;-)

Zachciało mi się karty zbliżeniowej. LukasBank nie oferuje i nie ma zamiaru na razie wchodzić w technologię PayPass, więc trzeba będzie zmienić bank. Sentymentalny przestałem być jakiś czas temu - nie chcecie mi czegoś dać? Nie jesteście jedyni na rynku - do widzenia. 

środa, 23 lutego 2011

Windows Seven 64bit i stara drukarka

Dzisiaj krótko - szybkie rozwiązanie problemu, na który się właśnie natknąłem, a w sieci jakoś słabo z informacją było. Zatem notka dla innych nieszczęśników którzy używają systemów 64bit ze stajni Microsoft.

Moja drukarka to Oki 14ex, podłączona za pomocą małego printserverka Dlink do sieci domowej. Po wifi drukuje na niej kilka komputerów - głównie XP, ale również testowy Seven 32bit nie zgłaszał problemów. Dopiero nowy laptop z Seven 64bit powiedział głośno NIE. Sterowniki na stronie Oki pochodzą sprzed 10 lat i niestety nowszych nie ma. W sieci nie natknąłem się na warte uwagi informacje, poza tymi iż systemy 64bit są nowoczesne i trzeba ich używać, a sterownikami do urządzeń się nie martwić, tylko kupić nowe, wspierane urządzenia. A takiego wała... Moja Oki działa bez zarzutu od lat, toner kosztuje 15 zł i dosypuje się go ze słoiczka i jak na moje potrzeby drukarskie jest genialnie prosta, cicha i tania. No i mam drugą na zapas;-)

piątek, 18 lutego 2011

Bileciki do kontroli

Mieszkam w Warszawie już całkiem sporo lat, ale jako zmotoryzowany mieszkaniec z rzadka korzystałem z komunikacji miejskiej. Raz jeden miałem naładowaną do pełna Warszawską Kartę Miejską i dojeżdżałem przez miesiąc do pracy - bo akurat żadnych delegacji nie miałem. Zawsze jakoś tak pechowo się składało że częste wyjazdy służbowe powodowały ekonomiczny bezsens posiadania zakodowanego biletu 30 dniowego. Z drugiej strony - irytowało mnie że nie mogę na WKM zakodować np. 50 sztuk biletów jednorazowych lub czasowych i spokojnie zużywać w miarę potrzeby. Kupowanie biletów w nocy nie należy bowiem do czynności prostych. Co prawda od roku stawiane są automaty biletowe, ale nie jest ich jeszcze na tyle dużo aby móc się na nie zdać. O konieczności posiadania pieniędzy nie wspomnę.

Z powyższych powodów zainteresowałem się jakiś czas temu opcją MPay, ale długa lista kodów do wbijania z klawiatury i brak wsparcia w wygodny sposób ze strony mojego operatora - skutecznie mnie do tego zniechęciły. Dlatego pojawienie się na rynku warszawskim firmy SkyCash spowodowało że przyjrzałem się ich ofercie. Z grubsza patrząc - oferta wprost wymarzona dla mnie. Mogę kupić bilet bez pieniędzy, bez zapamiętywania kodów, bez szukania automatu, lub męczenia kierowcy pojazdu. Wystarcza mi moja komórka. Jest ciekawie - zatem przymierzyłem się do testów.

środa, 16 lutego 2011

PKS mnie zaszokował

Będzie już z 15 lat jak ostatni raz korzystałem z usług PKS. Wtedy jeszcze na drogach królowały Autosany, dość zresztą zmęczone życiem. Świat poszedł mocno do przodu, polskie koleje schrzaniły co tylko się dało, a co robiła w tym czasie komunikacja samochodowa? Równie niewiele - podzieliła się na małe przedsiębiorstwa, sprzedała zbędne dworce, wymieniła tabor na nowszy i usiadła razem do stołu aby się dogadać. Urodzili wspólnie to - http://www.rozklady.com.pl/ 

Córka do dziadków jechać na ferie miała, a że lat ma już czternaście - to po co ja mam ją wozić, skoro można kurierem, znaczy autobusem wysłać;-) Stąd konieczność skorzystania ze strony do której link dałem wyżej. Wszedłem na nią, strona wygląda obrzydliwie i jest mocno nieczytelna. Pierwszy więc odruch - odrzucenie. Zawiozę młodą autem jednak. Ale po chwili otrzeźwienie - informatyk nie poddaje się tak łatwo. Atak powtórny na stronę - klikam więc w Wyszukiwanie Połączeń - sami widzicie że znaleźć ten link nie jest tak prosto na stronie. To na szczęście było jedyne utrudnienie. Po podaniu przystanków wpisując je z palca - system poprosił o doprecyzowanie ich nazw za pomocą listy.


czwartek, 10 lutego 2011

Pożar w Nokii

Coś o czym mówiłem od dawna wśród znajomych - Szef Nokii: "Nasza platforma stoi w ogniu". Nigdy nie lubiłem telefonów od fińskiego giganta. Zawsze uważałem je za upierdliwe w obsłudze i niewygodne. Szczególnie Symbian w Nokii E51 zalazl mi za skórę. Nazwać ten telefon smartphonem było poważnym nadużyciem semantycznym ze strony Nokii. A teraz sami głośno powiedzieli ze sa w czarnej dupie... Co wiedziałem od lat. Wybór nowego Windowsa też  będzie strzałem w stopę (nędzna penetracja rynku i równie nędzne jak Symbian możliwości - brak sensownego ekosystemu). O czym przekonamy się za jakieś dwa lata.

EDIT - post powyższy opublikowałem za pomocą mobilnego Bloggera, czekając w wietnamskim barze na podanie jedzenia. Studiowałem Google Readera i subskrybowane kanały - a tam znalazłem wspomnianą notkę o Nokii. Tak więc mobilny Blogger daje radę, a ekosystem Google wciąga nosem inne;-)

Maska z interkomem

W środowisku ASG od dawna popularne są zestawy słuchawkowe do krótkofalówek, wzorowane na amerykańskich produktach firmy Bowman. Popularnie zwane Bałwanami. Produkowane na potęgę przez Chińczyków, ale niektórzy gracze używają oryginalnych zestawów. Ich poważną zaletą jest wygoda użytkowania i dobra jakość dźwięku, a wadą zestaw gum mocujących system na głowie. Wada robi się poważniejsza w warunkach ASG gdzie stosujemy jeszcze gogle i hełm. Wówczas ilość pasków i gum montażowych staje się imponująca i wymaga starannego przemyślenia kolejności montażu;-) Jeszcze rok temu maski nie były szczególnie powszechne w środowisku ASG - używali ich raczej nieliczni i były to modele paintballowe (albo badziewne plastikowe maski do ASG). Firma Brassguard z Rosji wyprodukowała coś co spowodowało małą rewolucję - maski druciane Stalker.

Maska stalker na mym licu;-)


sobota, 5 lutego 2011

Szybki test Bloggera

Google udostępniło aplikację do wygodnego publikowania na blogu w oparciu o blogspot.com. I chyba koncertowo spieprzyli prosty program. Byłem właśnie w Tesco, kiedy to nudząc się między półkami postanowiłem przestestować mobilne blogowanie. Nie udało się;-( Aplikacja wywalała się przy próbie dodania zdjęcia - zarówno wprost z aparatu, jak i z galerii. Próbowałem ze cztery razy - efektem wymuszone zamknięcie aplikacji. Całe szczęście że nie przepadał przy tym wprowadzony tekst - bo to już by mnie zapieniło do białości - klepanie na małych klawiaturkach do najprzyjemniejszych nie należy.


Główny ekran aplikacji


Ekran z "zawieszonym" wpisem. Nic się nie daje z nim zrobić.

Postanowiłem więc opublikować notkę bez zdjęcia. W końcu po co komu fotka wózka w Tesco z paczką krewetek i piwem? Zatem publikuję - klikam w stosowny przycisk i zaczęło się długie i bezradne kręcenie kółeczkiem. Kręciło się i kręciło z 5 minut. Efekt żaden. Przerwałem to więc restartem telefonu. Po restarcie bez problemu opublikowałem pusty post - taki zupełnie bez tytułu - jak na moje proste oko, to system nie powinien na to pozwolić;-) Mój pierwszy post był na liście jako opublikowany. Tyle że nie było go na blogu. Nie mogę go też usunąć z aplikacji, ani wyedytować, a bez problemu mogę to zrobić z tym pustym. Słowem - poważny fakap. Liczę na to że Google szybko poprawi swój produkt - bo widzę dużą przydatność tej aplikacji do moich celów. Oczywiście wysłałem zgłoszenia przy zwisie aplikacji, mam nadzieję że to pomoże ja poprawić...

Rodzinka w Guglu

Rok temu dałem córce mojej swojego starego iPhone (model z pierwszej serii, ale nadal w doskonałej kondycji i działa bez zarzutu). Dziecko zadowolone było, internet w ramach domowego WiFi hasał, pocztę sprawdzić mogła - w końcu dzisiejsza młodzież posługuje się wieloma internetowymi usługami - dla nich to zwykła codzienność. iPhone rok przepracował w ręku córki i nawet nie jęknął, ale za to jęknęło dziecko - CHCĘ ANDROIDA! Trochę się zdziwiłem, no ale chyba wie czego chce. Zatem pozostało z racji okresu świąteczno-prezentowego - życzenie spełnić. 

Jako że potomstwo używało Play na kartę - ograniczyłem wybór do tego operatora. W promocji dostępny był HTC Wildfire, z całkiem zgrabnym abonamentem z pakietem danych. Idealnie. Wycieczka do salonu w pobliżu, pół godzinki, numer przeniesiony do oferty abonamentowej, umowa, podpis itp... Pozostało skonfigurować telefon, objaśnić używanie. Sam proces przeniesienie kontaktów był prosty, bo w iPhone dziecko miało ustawioną synchronizację z usługą Google za pomocą protokołu Exchange. Tak więc po wpisaniu adresu email i hasła - telefon sam sobie pobrał kontakty itp. 

poniedziałek, 31 stycznia 2011

ZUS jego mać...

Jestem dużym, spokojnym chłopcem. Z zasady staram się nie denerwować i nie pisać o polityce. Unikać polityków i politycznych rozmów. Nie stresować się gierkami na salonach. Ale już nie mogę...

Od pewnego czasu toczy się dysputa o OFE i emeryturach. Politycy wzięli się za naprawienie sytuacji. Zabierają część składek z OFE i przekazują do ZUS. Rzekomo tak ma być lepiej. Lepiej dla państwa bo spadnie zadłużenie. Ale państwo to my - obywatele, zaś politycy to nasi pracownicy - wybrani przez nas przedstawiciele którzy mają dbać o nasz, jak najlepszy interes. A oni robią wszystko pod swój osobisty i wyłączny interes. Aktualnie dłubią w naszych emeryturach obiecując że będzie lepiej. Zamieniają pieniądze leżące w OFE na cyferki figurujące na naszych wirtualnych kontach w ZUS. Czym jest ZUS tłumaczyć nie trzeba nikomu - czarna dziura pożerająca pieniądze podatników.

Nie stawiam sobie za cel tej notki wyjaśnienia wszystkim, jak to naprawdę będzie z naszymi emeryturami. Tego nie wie nikt. I prędko się nie dowie. Celem jest sprostowanie kilku drobiazgów, tak abyście widzieli w jaki sposób państwo robi Was w bambuko. Po pierwsze sama składka emerytalna. To nie jest żadna "składka" tylko w majestacie prawa zdzierany PODATEK.

wtorek, 25 stycznia 2011

Pożegnałem Gadu Gadu

Rok temu napisałem tą notkę. Wczoraj rozstałem się z protokołem Gadu-Gadu. Mam nadzieję że definitywnie;-) Podjąłem taką decyzję, gdyż coraz bardziej irytowała mnie niemożność wygodnego korzystania z komunikatora na kilku komputerach i telefonie. Oczywiście nie jest problemem zainstalowanie klientów na wszystkim czego używamy, ale to mocno upierdliwe bo historia rozmów nie jest w jednym miejscu, są problemy z przełączaniem dostępności, no i GG to jednak zamknięty protokół. Dlatego podjąłem decyzję o rezygnacji z jego używania w sposób bezpośredni. Jako główny protokół wybrałem Gtalka i podpiąłem do niego transporty GG. Musiałem tak zrobić ze względu na kilku znajomych którzy są antykomputerowi i już skonfigurowanie Gadu Gadu było dla nich dużym wyzwaniem;-)

Korzyści jakie odniosłem z przenosin - po pierwsze wszystkie rozmowy mam zarchiwizowane w koncie Google i nie ma znaczenia z której maszyny i klienta rozmawiałem. Po drugie - mogę się komunikować wygodnie za pomocą telefonu z Androidem i nie muszę w tym celu mieć na nim odpalonego drugiego komunikatora - wszystko dzieje się we wbudowanym Talk'u. Pewną wadą jest to, że nikt kogo nie mam w kontaktach nie może do mnie napisać za pomocą GG. Najpierw musi mnie poinformować iż chce korzystać z tego protokołu i podać mi swój numer. Dla wielu osób to może być poważna wada, ale dla mnie jest poważną zaletą - nareszcie zero znudzonych dupeczek które zawracają człowiekowi głowę od rana - "poklikash?'. 

Co i jak trzeba skonfigurować aby pozbyć się GG? Zapraszam do lektury...

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Motorola przeprasza użytkowników

Nie, nie - nie Motorola cała, a tylko polski oddział. Wiedzą bowiem że mają stado ciężko wkurwionych klientów - których dzięki uprzejmości amerykańskiej centrali nabili w buteleczkę jak złoto. Pisałem pół roku temu tą notkę. Od pół roku NIC się nie zmieniło. Aktualizacji do 2.2 dla Milestone nadal nie ma, bootloader nadal jest zablokowany. Telefon z potężnym potencjałem stoi w miejscu, bo najpierw były debaty czy dać klientom 2.2, a jak uradzono że dać - to pojawił się problem terminu. Mowa była o III kwartale 2010, potem o IV, teraz stoi na I kwartale 2011. Bardzo precyzyjne określenie czasu jak na firmę pracującą w elektronice i telekomunikacji. Użytkownicy są rozpaleni do białości, bo wielu kupowało ten telefon kierując się jakością wykonania i świadomością że bez problemu udźwignie on update, który Motorola obiecywała dość mętnie.

Sytuacja stała się całkiem zabawna, kiedy to Motorola na początku 2011 roku przeprosiła fanów na Facebooku. Jak wspomniałem na początku - zrobił to polski oddział. Użytkownicy nie pozostawili suchej nitki na Motoroli w komentarzach. Na ponad 80 wpisów może kilka jest neutralnych. Reszta to obietnice pt. "nigdy więcej Motoroli" - czyli to co ja sam napisałem pół roku temu na tym blogu.