Poszukaj w Google...

piątek, 25 maja 2012

Koniec gimnazjum

Czas nie stoi w miejscu i córka która niedawno kończyła podstawówkę, dziś kończy gimnazjum. Siłą więc rzeczy uczestniczę w nowoczesnym procesie rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych. W stolicy wygląda to następująco:
- uczeń dostaje login/pass do specjalnego systemu
- uczeń loguje się i rejestruje w systemie swoje preferencje - czyli max. trzy szkoły w kolejności w jakiej chciałby się do nich dostać
- system rejestruje zgłoszenie, ale generuje kwit do wydrukowania i zaniesienia do pierwszej wybranej szkoły. 

Całość nie wygląda tak źle, dopóki nie spojrzymy na szczegóły. Po pierwsze ktoś założył że w każdym warszawskim domu jest drukarka. No bo gdzieś trzeba podanie wydrukować. Założenie cokolwiek ryzykowne i hurraoptymistyczne. Zaręczam że są ludzie którzy drukarek nie mają ani w swoim, ani żadnym zaprzyjaźnionym domu. W pracy też nie, bo np. nie pracują w cieplutkim biurowcu na Służewcu. 

Po drugie - system oczekuje że wraz z owym podaniem, złożymy potwierdzoną kopię świadectwa badań lekarskich. Żaden problem dla tych którzy idą do liceum i wybrali sobie nawet trzy różne (brak badań zawodowych). Jednakże moja córka wybrała dwa technika i dopiero jako ostateczność liceum. Każde technikum mieści się gdzie indziej i ma inne wymagania co do badań zdrowotnych. Same badania finansowane przez NFZ to temat na osobną notkę, na szczęście dość wcześnie pogoniłem latorośl do ich załatwienia, więc przed finalnym terminem składania podań - miała je gotowe. I teraz szczyt dowcipu - podanie z badaniami składa się do pierwszej szkoły którą się wybrało (załączając badania z drugiego technikum, jeśli startujemy do dwóch oczywiście). Dokument potwierdzający stan zdrowia - musi być potwierdzoną przez szkołę docelową kopią. Wczoraj zatem udałem się do drugiego technikum które zostało wybrane, aby zrobili kopię dokumentu i potwierdzili ją. Na miejscu okazało się że kopii nie zrobią bo się toner skończył. No tak, przepraszam, powinienem był to przewidzieć i przybyć ze swoją kopią. Po prostu w głowie mi się nie mieści że w szkole, w okresie rekrutacji - ktoś w sekretariacie radośnie informuje że toner się skończył. Bo pewnie ciężko było przewidzieć ten fakt i zamówić wcześniej... Od lat niezmiernie irytuje mnie to że rozmaite sekretariaty urzędów mają jakiś kosmiczny opór przed kopiowaniem dokumentów (kiedyś wydziały komunikacji życzyły sobie aby to petent przynosił gotowe kopie, bo oni nie mają tonera i papieru na takie duperele).

Najlepsze jest w tym wszystkim to, że owo mityczne potwierdzenie kopii zaświadczenia w jednym akapicie podania jest i nie jest wymagane. Popatrzcie uważnie na fragment:


Jak widać logiki w tym żadnej - ostatnie zdanie przeczy kilku poprzednim... Czyli mogłem sobie oszczędzić jeżdżenia, ale jak znam życie to by się okazało w momencie składania papierów że jednak musi być potwierdzona, a czasu już nie ma - bo to ostatni dzień składania podań.

Po trzecie - po zebraniu wszystkich papierów - składamy podanie w pierwszej wybranej szkole i grzecznie czekamy na wyniki egzaminu gimnazjalnego, listy przyjęć, potwierdzamy toto, itp. Harmonogram działań zajmuje stronę A4 i trzeba starannie terminów pilnować. Niby miało być prosto, ale wcale tak nie jest. Latania za kwitami całkiem sporo (po jakiego wała potwierdzona przez docelową szkołę kopia badań?), samego papieru też imponująca ilość idzie. To już nie można było konsekwentnie? Po zarejestrowaniu podania w systemie elektronicznym, podjechać tylko do szkoły, dać pani o ręki dodatkowe kwity z badaniami, pani to w skaner i "dopina" do podania w systemie. 

Za godzinkę jadę złożyć dokumenty do szkoły. Ciekawe czy mnie jeszcze z jakiegoś powodu krew zaleje. Tym niemniej kopię badań do tej szkoły - zabieram na wszelki wypadek...

czwartek, 17 maja 2012

Zakup auta na firmę

Jako że byznesmenem poważnym już jestem i kontrakty serwisowe posiadam, a auto służbowe z firmy poprzedniej zdać musiałem - nadeszła pora na zakup czegoś do swojej działalności gospodarczej. Dla tych co nigdy DG nie prowadzili - wyjaśnienie. Auto kupione na firmę jest kosztem tejże. Czyli pomniejsza kwotę do opodatkowania. Czyli podatek mniejszy. Info dla ułomnych intelektualnie - Kowalski bez DG kupuje furę za swoje, już opodatkowane pieniądze. Zieliński mający DG - kupuje auto najpierw, a od tego co mu zostanie - dopiero płaci podatek. Paliwo jest również rozliczane w ciężar działalności. Jak więc widać - zysk jest poważny.

Liczyłem w każdą możliwą stronę i wychodziły mi dwie opcje - pierwsza zakładała że auto mi zbędne. Wiosną, latem i jesienią obskoczę skuterkiem, a zimą taksówki i komunikacja miejska. Jak auto naprawdę potrzebne będzie - to się z wypożyczalni weźmie. Druga opcja to jednak zakup auta w leasingu. Żeby za łatwo nie było - opcje dwie. Pierwsza to jak najniższa wpłata startowa, a najdroższy wykup - czyli tak naprawdę ponosimy tylko koszt utraty wartości nowego auta, potem je oddajemy i bierzemy następne nowe (niektórzy zwą to wynajmem długookresowym). Druga to wysoka wpłata własna, raty leasingowe i wykup za 1% wartości. Pozostaje nam zatem auto które można sprzedać. Mniejsza o detale - jeszcze się do końca nie zdecydowałem którą opcję wybiorę (skłaniam się ku leasingowi bez wykupu), najciekawsze jest bowiem to w jaki sposób jest traktowany klient w salonie. Wszak branża samochodowa ciągle jęczy że Polacy nowych furek nie kupują...

Postawiłem sobie warunki brzegowe, absolutnie nieprzekraczalne - co musi mieć moje auto? Dwie rzeczy - klimatyzację i automatyczną skrzynię biegów. To pierwsze stało się pewnym standardem w ciągu ostatnich siedmiu-ośmiu lat. To drugie to nadal jakaś dziwna fanaberia. A ja lubię automaty i chcę automat. Na nieco ponad pół miliona kilometrów które jako kierowca pokonałem - połowa z automatem. A właściwie różnymi automatami. I skoro kupić mam auto nowe - za swoje i dla siebie - to ma mieć automat.

Kiedyś w dawnych czasach zakładałem Klub Citroena. Miałem wtedy Citroena BX (najpierw z manualem, ale potem automat) i logicznym jest że skierowałem swe kroki do salonu Citroena. Tam zainteresował mnie Berlingo i Nemo (wszelkie C3 i C4 mają za dużo błyszczącego plastiku w środku i dlatego odpadły). Niestety ani Berlingo ani Nemo - nie są dostępne w Polsce z automatem. Handlowiec jak usłyszał czego pożądam - powiedział że nie ma i odwrócił się na pięcie. Zerowe zainteresowanie klientem. Na Facebooku zadałem Citroenowi pytanie co ma zrobić klient w Polsce chcący Berlingo z automatem. Odpowiedzią mnie nie zaszczycili...

Po Citroenie BX miałem kilka maszyn ze stajni Renault. Część z manualną skrzynią, część z automatyczną. Jako że nawet służbowy wózek to było Renault Clio i o dziwo - świetnie mi się nim jeździło - wybrałem się do salonu Renault celem obejrzenia Clio z automatem i pojeżdżenia nim. Niestety. Dupa kurwa zbita. Handlowiec, młodziutki szczawik, radośnie podbił do mnie z pytaniem czym może mi służyć. Kiedy zakomunikowałem mu czego oczekuję - był wyraźnie rozczarowany. Kolejny upierdliwy klient z wyjebanymi oczekiwaniami, żądający jakichś fanaberii zamiast kupić cokolwiek co mają akurat w promocji. Renault nie ma swojego profilu na fejsie, maila którego wysłałem do centrali - olali precyzyjnie.

Jako że Peugeot razem z Citroenem tworzą koncern PSA - nie spodziewałem się innego podejścia, a po drodze mi jakoś do ich salonu nie było - zignorowałem więc francuskie auta. Żałuję nieco bo trochę ich miałem. Tak na oko to z osiem. Koniec jednak sentymentów - zobaczmy co mają w ofercie japończycy i co tam jeszcze w rękę wejdzie.

Salon Suzuki. Pytam o Swifta i SX4. Pani oferuje mi natychmiastową jazdę próbną SX4, a w międzyczasie podstawią nam Swifta z automatem, bowiem do normalnych jazd go nie ma, ale jest w puli prasowej, no a skoro klient sobie życzy - to ona to załatwi. Jazda SX4 całkiem miła, ale auto mi nie leży. Kiedy wracamy do salonu - Swift z automatem już czeka. Wsiadamy, jeździmy, rozmawiamy. Powrót do salonu, rozmowa z panem od leasingu, komplet informacji. Nikt nie patrzył na mnie dziwnie kiedy mówiłem ze firma istnieje raptem dwa tygodnie, że zakup auta za ok. 3 miesiące, itd.

Salon Toyoty. Pytam o Yaris z automatem. Bardzo serdecznie zapraszamy - stoi i czeka. Skrzynia CVT, wypas po uszy, auto pracuje fajnie i miło. Pan handlowiec wie wszystko to o co pytam. Informacja o czasie istnienia firmy nie wywołuje zdziwienia. Handlowiec proponuje jeszcze jazdę Toyotą Auris, ale za to już dziękuję - za duża nieco i przekracza założony budżet.

Salon Kia. Właściwie dwa. W pierwszym - zerowe zainteresowanie moimi potrzebami - pani informuje mnie że Soul z automatem do jazdy nie mają i nie będą mieli, bo tak i już. W drugim salonie przez 15 minut waliłem drzwiami i klapami bagażników w autach prezentacyjnych - pies z kulawą nogą nie podszedł. Więc nie będzie KIA w moim garażu...

Salon Chevroleta. Zaliczony zupełnym przypadkiem. Bo po drodze było, a mordka nowego Aveo mi się nawet podoba. Tutaj zaliczyłem największy szok. Po pierwsze stosunek cena/wypas. Po drugie - na moje pytanie o automat - owszem jest, sześciobiegowy hydraulik, nie, nie jest dostępny do jazd próbnych, ale zaraz zadzwonię w kilka miejsc i na pojutrze będzie. Proszę o kontakt to zadzwonię do Pana i poinformuję.
Szczękę zbierałem z podłogi. W ramach testu - poprosiłem o jazdę manualem. Bardzo proszę - stoi, wsiadamy i jedziemy. Pan się nawet nie zdziwił że chciałem jazdę z manualem - zrozumiał że jeśli mi w ogóle nie będzie to auto odpowiadało - to nie będzie musiał ściągać automatu.

Salon Skody. Fabia szpetna, Roomster tak samo. Yeti fajna, ale za duża i za droga. Za to zainteresowała mnie CitiGo. Niby ma mieć automat, tak naprawdę to będzie zrobotyzowany manual, ale zawsze. Tym niemniej w momencie wizyty w salonie - testowe auto z automatem niedostępne. Pan obiecał zadzwonić do piątku. I o dziwo zadzwonił, informując że nie ma szans na jazdę tym przed upływem kilku miesięcy - bo to nowy model, dopiero produkują i takie tam. 

Żeby sytuacja była całkiem jasna - w każdym salonie informowałem że zakup za 2-3 miesiące. Z salomu Suzuki zadzwoniła pani po ok 2 miesiącach z pytaniem o to czy dokonałem wyboru/zakupu? I kiedy usłyszała że jeszcze nie - zaproponowała ponowną wizytę u nich i jeszcze jedną jazdę. Jak się chce to można - tylko trzeba myśleć jak zdobyć klienta... Pani ma u mnie dużą kawę - jako jedyna nie zignorowała tematu -  zadzwoniła, zainteresowała się klientem.

Co powiem na zakończenie? Otóż nadal najchętniej kupiłbym Berlingo lub Nemo z automatem. Po części dlatego że chciałbym Citroena. To we mnie jest i pozostanie - Citroen to moja marka po prostu. Jako opcja - Renault Clio lub Kangoo z automatem. Tymczasem firmy sprzedające auta francuskie mają żenujący poziom obsługi. Dosłownie żenujący. Zatrudniają ludzi którzy powinni co najwyżej barany strzyc, a nie klientów obsługiwać. W firmach francuskich nie ma świadomości że klientów chcących automat jest coraz więcej. Tak, chcemy automatycznych skrzyń biegów! Firmy japońskie i amerykańskie to widzą. Czemu francuskie opierają się na badaniach sprzed wieków? To że Citroen nie widzi dobrze polskiego rynku to ja akurat wiem od lat. Dobre 10 lat temu zapytałem najwyższego wodza Citroena o to czemu w Polsce nie sprzedają aut z gazem fabrycznym, skoro robią to w Holandii i Francji. Usłyszałem w odpowiedzi że oferują w Polsce nowoczesne diesle i  takie tam bla bla bla. A Polska już wtedy miała najwięcej stacji LPG w Europie.

Smutno mi i przykro - chciałbym nowego Citroena z automatem. Albo Renault. A nie mam na to szans. Nie chce mi się kombinować ze ściąganiem takiego auta z Niemiec (tam jest dostępne) - chcę jak biały europejczyk kupić je w salonie na rogu. Mam po dziurki w nosie chujowej jakości obsługi w salonie firmowym. Nie zgadzam się na taką segmentację rynku. Chcę móc kupić to co mi się podoba i co uważam za słuszne - za moje pieniądze. Bez kombinacji i wysiłku.

Wiem że Citroen i Renault oleją to co napisałem. Mają w tym wieloletnią praktykę. Dlatego ja zagłosuję nogami - mimo że chciałbym francuskie auto z automatem - nie kupię kota w worku. Kupię auto japońskie lub amerykańskie. A Renault i Citroen niech dalej zgadują dlaczego ich produkty mają tak mały udział w polskim rynku. Słuchajcie klientów i nie dziwcie się że macie marną sprzedaż - macie MARNYCH handlowców i błędne procedury obsługi klienta!!!

piątek, 11 maja 2012

Jak założyłem firmę

Jesienią zeszłego roku w firmie dla której pracowałem, zaczęły się pojawiać niepokojące sygnały. Niby nic wielkiego, ale coś wisiało w powietrzu. Nie wdając się w szczegóły - trzeba było działać, aby pracy nie szukać. Siedziałem, analizowałem, liczyłem - wychodziło na to że mogę pójść na swoje i całkiem nieźle na tym wyjdę. Robił będę nadal to samo, dla tych samych klientów, ale na własny rachunek. Korzyści widoczne gołym okiem - sporo rzeczy będę mógł zaliczyć w koszt prowadzenia działalności, no i przez pierwsze dwa lata - preferencyjna składka ZUS. 

Sama operacja założenia działalności nieco mnie przerażała, szczególnie osławione jedno okienko. Nie znoszę jakiegokolwiek kontaktu z jakimkolwiek urzędnikiem. Nawet jeśli miałby przypiąć mi medal. Okazało się jednak że nie będę musiał palcem kiwnąć jeśli chodzi o rejestrację - bowiem biuro księgowe na którego usługi się zdecydowałem - zrobi to za mnie. Jedna wizyta, rozmowa z kimś w rodzaju opiekuna klienta i podpisałem umowę z TaxCare. W internecie opinii o nich mnóstwo, negatywnych i pozytywnych. Olałem wszystkie bo się mniej więcej równoważyły. Najwyżej jak mi się nie spodoba to sobie pójdę gdzie indziej...

Dobrze ponad godzinę zajęło wypełnianie papierków - gdzie  ja tylko podawałem dane. Niczego nie musiałem pisać własnoręcznie, poza podpisaniem pełnomocnictw. Dostałem info na konto jakiego urzędu mam przelać parę zł za rejestrację płatnika VAT, oraz wydrukowane zgłoszenie do ewidencji. Ten jeden dokument musiałem dostarczyć do dowolnego urzędu gminy/dzielnicy. Udałem się tam następnego dnia rano i w sumie w ciągu 10 minut, z jednym tylko zgrzytem - załatwiłem. Dwa dni później dostałem informację że jestem już przedsiębiorcą i mój Wpis do Ewidencji - dostępny jest na specjalnej stronie w internecie. Luksus...

W ramach współpracy z TaxCare - dostałem od razu konto firmowe w IdeaBank, oraz panel księgowy w którym mogę wystawiać faktury i prowadzić całą księgowość. W sumie całkiem sensowny pakiet za rozsądną cenę (189 zł netto za komplet, do 30 faktur w miesiącu). Jednak IdeaBank mi ostro podpadł,  bowiem odbili pierwszy przelew, twierdząc ze konto nie jest aktywne. Dostęp do niego miałem (wszystkie loginy wysłali zaraz po podpisaniu umowy z TaxCare), napisu że nieaktywne nie było. Okazało się że nie mieli mojego Wpisu do Ewidencji - co jest śmiesznym tłumaczeniem - skoro jest dostępny dla każdego na stronie www.ceidg.gov.pl - NIP wystarczy podać a ten mieli. Oczywiście naprawili ten problem po telefonie do mojego opiekuna i zrobieniu małej aferki. Zgrzyt był jednak tak poważny - że założyłem konto firmowe w banku gdzie mam swoje konto prywatne i póki co tego w IdeaBank używam do płacenia podatków i ZUS. Jest to o tyle wygodne że księgowy zakłada mi tam zlecenia przelewów, a ja je tylko akceptuję. Nie muszę myśleć ile i na jakie konto, komu i za co. Jako leń - doceniam to rozwiązanie, więc jak nabiorę zaufania do IdeaBanku - to pewnie będę go używał w pełnym zakresie.

Zastanawiałem się nad siedzią firmy (to jeszcze przed jej rejestracją) - miałem wybór pomiędzy rejestracją w miejscu zamieszkania (dla mnie kłopotliwe, bo wynajmuję mieszkanie i musiałbym umowę renegocjować, nie chciałem generować problemów sobie i właścicielowi) a najmem jakiegoś lokalu (koszty). W grę wchodziło jeszcze wynajęcie wirtualnego biura, ale to też nieco kosztuje. Dlatego dogadałem się z jednym z klientów i mam u niego swoją siedzibę w ramach częściowego barteru. Recepcjonistka przyjmuje przesyłki kierowane do mnie, nie mam więc z tym problemów - koniec z awizami w skrzynce, a i zęby listonosza bezpieczne. Mogę też bez problemu nadać paczkę, czy fax (ciekawe kiedy technologia faxu wreszcie padnie;-). 


Oczywiście jako poważny byznesmen - mam wizytówki, firmową domenę (strona się robi) i komóreczkę. Nie mam natomiast pieczątki i wszystko wskazuje na to że tego atrybutu nie będę musiał posiadać - kult pieczątki dobiegł końca w Polsce. I bardzo dobrze...

środa, 9 maja 2012

Blogger - reaktywacja

Daaaaawno nic nie pisałem. Jakoś pod koniec ubiegłego roku siadły mi chęci na wiele rzeczy;-( Ucierpiał i ten blog, ale jako że zima za nami, wiosna prawie już też, a ja od ostatniej notki przeżyłem sporo ciekawych przygód - mam więc o czym pisać. 

Zmian w życiu całkiem sporo - zakończyłem pracę na etacie i rozpocząłem działalność na własny rachunek, co przełożyło się na nieco mniej czasu wolnego. Tym niemniej sporo satysfakcjonujących zadań wykonałem. W jednej z notek opiszę jak zakładałem firmę i w sumie to dość przyjemne doświadczenie. Opiszę też jak wygląda w Polsce próba kupienia nowego samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Ciekawe wyzwanie - naprawdę.

Kot urósł i z psem dogadują się wyśmienicie. Śpią razem w łóżku, wspólnie się bawią (zabawa polega na hałaśliwym przelocie przez całe mieszkanie, kilka razy w tę i z powrotem;-). Kotek obecnie wygląda tak:


Jak widać to nieco demoniczne zwierzątko;-) 

Co jeszcze robię ciekawego? Trochę poważniej zainteresowałem się grami typu LARP, ale z elementami ASG.  Tutaj znajdziecie relację z dwóch edycji S.T.A.L.K.E.R.A. w których brałem ostatnio udział: STALKER - ODKRYCIE oraz STALKER - EMISJA

Dzisiaj zaś po raz pierwszy zainteresowałem się tematem domowej produkcji cydru jabłkowego i dokonałem pierwszego nastawienia. Za jakiś miesiąc będę dokonywał degustacji - nie omieszkam napisać;-)

I to chyba na tyle w poście reaktywacyjnym ;-)