Poszukaj w Google...

sobota, 29 sierpnia 2009

Dziatwa rośnie...

...i rodziców wykańcza. Cisną się na usta słowa ze wszech miar niecenzuralne. Chodzi mi na szczęście nie o mą nastoletnią córkę bezpośrednio, a o koszty związane z rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Dziecko posłać trzeba do gimnazjum, wyposażając w komplet nowiutkich podręczników - bo znowu MEN wpadł na pomysł zmiany programu, naiwnie wierząc że dzieciaczki uczyć się będą chętnie i wszystkiego. Żaden stary podręcznik nie ma już zastosowania, swoją drogą jak to się ma do ekologii?

Inne pomysły MEN to obowiązkowy drugi język obcy. Zamiast nauczyć porządnie jednego, poćwiczmy na żywym organizmie naukę dwóch. Otóż nie każdy człowiek ma uzdolnienia lingwistyczne. Zapewne za kilka lat określi się eksperyment jako nieudany i wróci do nauczania jednego języka. Kolejny pomysł to obowiązkowe zajęcia typu chór, techniki plastyczne itp. Kiedyś nazywało się to kółkiem zainteresowań i było dobrowolne. Teraz jest obowiązkowe. Świetny pomysł. Naprawdę nie ma nic fajniejszego jak obowiązkowe uczestniczenie w czyms co było dla chętnych. Ale co się gnoje mają szwendać i nudzić. Niech siedzą w szkole i zakuwają.



Właśnie przydźwigałem stosik podręczników do domu. Waży to ładnych parę kilo, a nie są to wszystkie knigi niezbędne do nasączania dziecka wiedzą. Oczywiście branża wydawnicza zaciera ręce - żywa gotówka leci, interes się kręci. Kniga do j. polskiego - kawał cegły. Podręcznik do plastyki - nie mniejszy. Za to jest w nim na 147 stronie fotka notebooka - jakby ktoś nie wiedział jak toto wygląda. A czemu notebook nie może zastąpić tych cegieł które biedny uczeń taszczyć musi? Problem dźwigania książek jest w Polsce nie rozwiązany od lat. Nie widać też żeby w końcu ktoś się porządnie i systemowo wziął za tą sprawę. Rzesze urzędników w MEN nie robią nic. Zajmują się przekładaniem papierków i wymyślaniem nowych programów. Które potem są drukowane, rozprowadzane i sprzedawane. A rodzic płacze i płaci.

Wcale nie chodzi mi o to że mnie nie stać na podręczniki. Jakby nie było - poszedłbym do MOPS po zapomogę. Wkurza mnie to że muszę wydać niemałe pieniądze na książki i akcesoria niezbędne do nauki.
Co na to podstawowy dokument regulujący zasady w państwie, czyli Konstytucja?

Art. 18.
Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.
 
Art. 70.
Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa.
Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością.
Tymczasem mnie zmuszono do wydanie pewnej sumy na podręczniki do bezpłatnej nauki. Sumarycznie będzie z osiem stówek doliczając inne gadżety, no i komplet książek - póki co nie mam jeszcze tych do nauki języków obcych - a te zazwyczaj poniżej 50 zł nie schodzą. Do tego to zazwyczaj książka i ćwiczenia. Za sumaryczną kwotę wysłałbym córkę do pewnego gospodarstwa gdzie przez tydzień jeździłaby konno do upojenia. Spędziła tam w wakacje tydzień, a mogłaby dwa...

Dopóki notebooki nie zastąpią książek, albo MEN nie zacznie za książki płacić - rodzic nadal będzie musiał wysupłać sumkę z kieszeni i zaopatrzyć dziecko w niezbędne rzeczy. Dobrze że mam tylko jedno dziecko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz